„Wielki Mistrz” niby ma mieć dużo mocy, ale okazał się pusty w środku
Po tym jak Wielki Mistrz Gildii Magów odkrył, że Sonea odkryła jego sekret, iż ten jest czarnym magiem, wziął on naszą protagonistkę jako zakładniczkę a i przy okazji jego protegowaną. Sonea jakoś sobie z tym radzi, jednak w miarę upływu czasu mistrz Akkarin odkrywa przed nią kolejne karty i dziewczyna zaczyna rozumieć, że prawda jest zgoła inna, niż dotychczas sądziła. Kyralia jest w niebezpieczeństwie i tylko Akkarin może ją uratować, a ponieważ Sonea jest dobra, prawa i chce pomagać biednym, to również pragnie odegrać swoją rolę w tej batalii. Książka wyraźnie dzieli się na dwie części i to nie tylko dlatego, że dosłownie została podzielona na dwie części. Właściwie to każda z nich mogłaby być osobną powieścią. Ta pierwsza jest całkiem niezła, kiedy to poznajemy Wielkiego Mistrza i generalnie wszystkie wątki toczą się sprawnie, aż do finału, który jest naprawdę dobry i czytałem go z tymi mitycznymi wypiekami na twarzy. Druga natomiast jest o wiele gorsza i przypominała mi tę nudę, którą przeżywałem, gdy w pierwszej części magowie szukali Sonei w slumsach. To jest dość śmieszne, ponieważ dzieje się dużo, akcji jest pełno i tak dalej… ale ja kompletnie tego nie czułem. Problem chyba polega na tym, że Canavan chciała za bardzo. Główny wątek, związany z inwazją na państwo, pojawia się dopiero w tym tomie i to nie od razu, przez co trzeba było poświęcić masę czasu na jego zbudowanie. Mimo to nie jest to wystarczające. To w ogóle był zły pomysł, żeby takie coś wprowadzać. A zakończenie jest okej. To znaczy nie mam na myśli tego w jakim stanie jest Sonea, to było dziwne, nagłe i niepasujące do tej postaci. Chodzi o to czym ostatecznie się zajęła.
Największym problemem książki jest jednak coraz silniej ogarniająca czytelnika nuda. Wynika ona z tego, że Wielki Mistrz jest po prostu za długi i w pewnym momencie niekończące się dialogi, które nie wnoszą absolutnie nic, zaczynają drażnić. Co więcej, książka jest tak przewidywalna, że dosłownie cały czas czytelnik wie, co się stanie. A bohaterowie mają prawdziwą obsesję na punkcie bardzo skrupulatnego omawiania każdego możliwego tematu. A potem się jeszcze dziwią, że nie potrafią odpowiednio szybko reagować na piętrzące się problemy!
Skoro już o tym mowa, to odarcie Akkarina z jakichkolwiek tajemnic sprawiło, że stał on się tak samo nudny, jak Sonea. No i jest nawet gorszy od niej, bo nie mówi co mu tam w głowie siedzi. Pozostali bohaterowie to tylko imiona i chociaż w drugiej części jakoś tam kojarzyłem tych wszystkich facetów, to w Wielkim Mistrzu wszyscy zlali się w jedno. Domyślam się, że to również przyczyniło się do pogłębiającej się z każdą przewróconą stroną nudy.
Zakończenie trylogii rozczarowuje. No i nie nastawia zbyt dobrze na ewentualne dalsze przygody z twórczością Trudi Canavan. Także nie polecam, ale jeśli podobały ci się poprzednie części tego cyklu, to Wielki Mistrz powinien ci się spodobać.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz