„Syzyfowe prace” - rusyfikacja!

    Już dawno nie czytałem nic Stefana Żeromskiego, pomyślałem więc, że mógłbym dać temu autorowi kolejną szansę. Przecież nie należy skreślać kogoś przez to, że dwie jego książki wylądowały na mojej osobistej liście najgorszych ścierw, jakie kiedykolwiek spłodziła literatura. A więc z dobrym nastawieniem zasiadłem do lektury Syzyfowych prac. Ale krótko trwał mój entuzjazm.

    Poznajemy losy Marcina Borowicza - od początków jego edukacji w szkole aż do matury. I fabuła sama w sobie nie jest zła, nie wiem na ile to zasługa wyobraźni Żeromskiego, a na ile jego prawdziwych przeżyć (książka ma bowiem elementy autobiograficzne), ale mnie to nie obchodzi. Autor porusza temat rusyfikacji szkół i ten wątek rozgrywa całkiem sprawnie. Wskazuje też czytelnikowi co ma o tym myśleć, jednocześnie nie robiąc tego nachalnie, co zasługuje na pochwałę. Jednak powieści brakuje jakiegoś zakończenia - ostatnia scena dotyczy bowiem wątku miłosnego, problem jest jednak taki, że obiekt westchnień naszego bohatera pojawia się dosłownie na ostatnich stronach książki. I, niespodzianka, wcale się w to nie zaangażowałem. Zresztą to samo mogę powiedzieć o wszystkich wątkach.

    Żeromski bowiem wpadł na świetny pomysł, żeby opisywać tylko te nieistotne rzeczy. Objawia się to przede wszystkim w długich, nudnych opisach bohaterów, którzy pojawiają się tylko w jednym momencie, a potem już ich nigdy nie widzimy. I nie byłoby to problemem, gdyby te życiorysy nie były tak bardzo nieciekawe. Naprawdę, co mnie obchodzi jakiś stary nauczyciel i jego problemy, skoro to już nigdy nie wróci? Po co to? Żeromski zapomina przy tym, żeby przybliżyć nam postać młodego Borowicza. Czytelnik widzi, że to mogła być interesująca postać, trzeba było jednak poświęcić jej więcej czasu. Bo dużo się nam mówi, co Marcinek robi, ale to jak słuchanie opowieści z trzeciej ręki, nie czułem prawdziwych emocji, może jakichś rozterek. Nie trzeba było dużo, szczególnie, że Borowicza można polubić. Oprócz niego mamy też Andrzeja Radka, który miał chyba być jednym z ważniejszych bohaterów, tyle że pojawia się tak po połowie i znając już pomysł autora na Syzyfowe prace spodziewałem się, że to kolejny nieistotny bohater. Akurat ten chłopak zostaje w książce do końca, ale było już zbyt mało czasu, bym w jakikolwiek sposób się nim przejmował.

    Poza tym, książka jest nudna i nie da się jej czytać na spokojnie. Naprawdę podziwiam tych ludzi, którzy się zachwycają stylem Żeromskiego, sam chciałbym się nim zachwycić. Ale póki co nie jestem w stanie uwierzyć, że byłby jakiś gimnazjalista, który czytałby Syzyfowe prace dla własnej przyjemności. Toż to czysta fantastyka.

    Mimo tych wszystkich zażaleń, muszę oddać książce, że jest tu jedna całkiem niezła scena, mianowicie recytacja Reduty Ordona Mickiewicza. Nie żeby była jakoś szczególnie emocjonująca, ale przykuła moją uwagę, co jest dużą pochwałą jak na tę powieść.

    Syzyfowe prace nie są najgorszą książką Żeromskiego, ale nie przekonają nikogo, kto nie lubi stylu tego autora. Smutno mi, bowiem jestem przekonany, że gdyby ktoś inny wziął się za tę fabułę i tematykę, mogłoby wyjść z tego coś całkiem dobrego. Autor bowiem chciał poruszyć temat rusyfikacji, jednak zapomniał dopisać do tego jakieś ciekawe wątki. A sam ten, bez wątpienia ważny i warty poruszania problem nie był w stanie uciągnąć Syzyfowych prac.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Billy Summers” - opowieść o zagubionym człowieku

„Bazar” złych jajec