„Ludzie bezdomni” - najgorsza polska powieść

    Lubuję się w czytaniu złych książek, nawet jeśli sprawia mi to niewyobrażalne męki. Z nostalgią wspominam moją przeprawę z cyklem Kroniki Ferrinu Katarzyny Michalak, a szczególnie z pierwszą jego częścią, Grą o Ferrin. Podobnie z Powrotem do Poziomki, czy pozbawionym fabuły Nowym obliczem Greya. Jednak każdy ma swoje granice i kiedy po raz pierwszy sięgnąłem po Ludzi bezdomnych Stefana Żeromskiego zrozumiałem, że moje zostały w końcu przekroczone. I nie boję się powtórzyć tytułu tej recenzji już teraz - nie ma gorszej polskiej powieści od Ludzi bezdomnych.

    Teraz powinienem opowiedzieć o czym jest fabuła. Niestety nie jestem w stanie tego zrobić, ponieważ ciężko mówić o historii w książce, w której absolutnie nic się nie dzieje, a jeśli już coś się dzieje, to Żeromski skrupulatnie dba, żeby czytelnik przypadkiem się tym nie zainteresował. No, ale chociaż spróbuję. Opowieść toczy się wokół Tomasza Judyma, młodego lekarza, który stara się prowadzić działalność społeczną. Stara się to tutaj kluczowe stwierdzenie. Fabuła Ludzi bezdomnych jest najnudniejszą historią z jaką się spotkałem i to głównie przez styl pisania autora. Nie chodzi nawet o to, że Żeromski lubuje się w nudnych opisach, bo gdyby te opisy miały cokolwiek wspólnego z fabułą to jeszcze jakoś byłbym w stanie to przeboleć. A tutaj mamy na przykład cały opis jakiejś wioski, do której Judym się przenosi, prezentuje się nam całą jej historię, która nie dość, że nikogo nie zainteresuje, to nie ma też zupełnie nic wspólnego z losami naszego lekarza. Albo opisy fabryk, które są tylko po to, żeby być i nie mówią nam kompletnie nic. Muszę szczerze przyznać, że na początku, do czasu przybycia do Cisów styl autora nie irytuje, ale potem jest już źle. Bardzo źle. No i to głupie zakończenie, o którym nawet nie mam siły już myśleć.

    Przez to, że Żeromski potrafił zepsuć każdy dobry pomysł (podobnie było przecież przy okazji Syzyfowych prac) cierpi najbardziej sam Tomasz Judym. Jestem przekonany, że gdyby Ludzi bezdomnych napisał ktokolwiek inny, to naprawdę dałoby się go polubić, przejąć jego zainteresowaniem losem najbiedniejszych. Można byłoby mu kibicować w momencie bicia irytującego dziecka, dałoby się uwierzyć w wątek romantyczny. Niestety, Judym jest ciekawy tylko na papierze, w praktyce to bohater romantyczny, który ma wprawdzie jakieś cechy pozytywisty, ale głównie jęczy, a jak już próbuje coś podziałać, to ponosi same klęski. I nie wiem jaki to miało cel. Żeromski chciał poruszyć naród, pokazać jak jest beznadziejnie? To dlaczego Judym jest tak bardzo bierny? Wystarczy sobie go porównać z działalnością Stanisława Wokulskiego z Lalki, który też przecież ponosił klęski, ale wydźwięk jego działań był zupełnie inny. Jedyne co Tomasz potrafi zrobić to się zdenerwować, a potem gorzko za to płacić.

    Wydaje się, że Żeromski inspirował się najgorszymi rozwiązaniami z Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej. Tutaj też mamy nudne postacie, niekończące się opisy niczego oraz wprowadzanie bohaterów, którzy nie mają żadnego znaczenia dla fabuły, na przykład brata Tomasza, którego wątek nie jest zły sam w sobie, ale został przedstawiony w tak nieinteresujący sposób, że nie da się zaangażować. Szczytem bezwstydnego sadyzmu wobec czytelnika jest rozdział Zwierzenia, który jest relacją z pamiętnika pewnej bohaterki (no bo przecież nie Judyma, po co to komu) i nic, zupełnie nic nie ma w nim znaczenia dla historii i można go pominąć w całości bez żadnych wyrzutów sumienia. W sumie równie dobrze można pominąć całą książkę i też będzie to dobry pomysł. Jakby ktoś poprosiłby mnie o wybranie najgorszego fragmentu jakiegokolwiek dzieła literackiego, to byłby to właśnie rozdział Zwierzenia.

    Ludzie bezdomni zmienili moje życie - na gorsze. Chociaż z drugiej strony teraz mam za sobą najgorszą, najnudniejszą powieść, jaką Polak może z siebie wycisnąć i nic mnie już tak nie zaskoczy. A jeśli jest coś gorszego, to ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Polecam przeczytanie sobie streszczenia, bo warto mimo wszystko poznać Tomasza Judyma. Gość niestety stał się ofiarą swojego własnego autora. Co mogę powiedzieć więcej, chyba tylko tyle, że mogę podziękować mojej polonistce, że nie kazała mi tego czytać, bo wtedy umarłbym na pewno. Także radzę trzymać się z dala.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”