Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2022

„Wielki Mistrz” niby ma mieć dużo mocy, ale okazał się pusty w środku

Obraz
    Trudi Canavan zrobiła kiepskie pierwsze wrażenie Gildią Magów i całkiem dobre drugie wrażenie Nowicjuszką . A teraz nadszedł czas na zamknięcie trylogii. Miałem całkiem pozytywne nastawienie, bo możliwości na dobrą książkę były. A ostatecznie wyszło coś, co stoi trochę pomiędzy poprzednimi częściami cyklu.     Po tym jak Wielki Mistrz Gildii Magów odkrył, że Sonea odkryła jego sekret, iż ten jest czarnym magiem, wziął on naszą protagonistkę jako zakładniczkę a i przy okazji jego protegowaną. Sonea jakoś sobie z tym radzi, jednak w miarę upływu czasu mistrz Akkarin odkrywa przed nią kolejne karty i dziewczyna zaczyna rozumieć, że prawda jest zgoła inna, niż dotychczas sądziła. Kyralia jest w niebezpieczeństwie i tylko Akkarin może ją uratować, a ponieważ Sonea jest dobra, prawa i chce pomagać biednym, to również pragnie odegrać swoją rolę w tej batalii. Książka wyraźnie dzieli się na dwie części  i to nie tylko dlatego, że dosłownie została podzielona na dwie części. Właściwie to ka

„Zacisze Gosi” jest wszystkim, tylko nie zaciszem

Obraz
    Poprzednia część tej serii, czyli Ogród Kamili jest… no, na pewno jest, to bez wątpienia można o niej powiedzieć. Można było oczekiwać, że Zacisze Gosi będzie tak samo miałkie i żadne, ale nie. Okazało się być gorsze! A to już lepiej, bo przynajmniej książka wywołuje jakieś emocje. Chociaż muszę zaznaczyć, że w trakcie czytania za dużo przemyśleń nie miałem, dopiero po zakończeniu lektury i pomyśleniu nad nią przez jakiś czas, nadeszły mnie odpowiednie wnioski.     Podobnie jak Ogród Kamili , Zacisze Gosi rozpoczyna się cytatem tajemniczego K.M. Tak tajemnicze, jak głęboka jest owa cytowana myśl, ale nie wnikajmy. Niech sobie pani Katarzyna Michalak robi co jej się podoba.     W tym momencie należałoby opisać fabułę, niestety z przykrością muszę stwierdzić, że chyba bym nie podołał. Książka jest po prostu kontynuacją wątków rozpoczętych w Ogrodzie Kamili i nic więcej o niej powiedzieć nie można. Zaczynamy mocną informacją, a potem dzieją się różne rzeczy. I to jest bardzo dobry

„Zaginiony sztandar” w pięknej Wielkiej Brytanii

Obraz
    Po tym jak Tajemnica dyrektora Fiszera okazała się satysfakcjonującą rozrywką, a co najważniejsze krótką rozrywką, nie mogłem nie sięgnąć po dalszy ciąg cyklu Szkolny detektyw … a nie, zaraz. Po dalszą część cyklu o Morsie i Pinky. No nieważne, co tam autor i wydawca, którzy zmieniają tytuły książek, może jeszcze ktoś kupi, bo będzie się spodziewał jakichś dodatków. Dla mnie najważniejsze jest to, że sam żadnych pieniędzy nie wydałem na próżno. Zacznijmy więc tę niesamowitą przygodę i zobaczmy jak nasi bohaterowie odnajdą zaginiony sztandar. To żaden spoiler, a tytuł powieści, więc pretensje proszę mieć do Dariusza Rekosza.     Mamy do czynienia z bezpośrednią kontynuacją Tajemnicy dyrektora Fiszera . Po tym Mors i Pinky udaremnili nikczemny plan dyrektora ich szkoły, ktoś tam postanawia im to wynagrodzić. Od zaprzyjaźnionego policjanta dowiadują się, że zorganizowano im, ich rodzicom oraz owemu policjantowi (proszę nie pytać dlaczego, tak sobie wymyślił Dariusz Rekosz) tygodniową

„Tajemnica dyrektora Fiszera” musi zostać odkryta!

Obraz
    Warto zauważyć, że nie ma żadnej tajemnicy. Jedno z wydań tej książki (wprawdzie w formie audiobooka, no ale jednak) miało na okładce nikczemnych przestępców, którzy biegną z komputerami pod pachami. Także to tyle, jeśli chodzi o tytułową tajemnicę i tego kto stoi za nikczemnym spiskiem. Ale nieważne. A ponieważ moja recenzja jest pisana w 2022 roku, to nie mogę nie zaznaczyć pewnego aspektu, jako iż jest to książka Dariusza Rekosza - nie, nie jestem uprzedzony w żaden sposób do jego książek. Oczywiście ty, drogi czytelniku możesz, jednak jeśli jesteś osobą, która angażowałaby się w masowe ocenianie jego książek negatywnie, bez ich przeczytania i wypisywania o tych książkach negatywnych opinii bez ich przeczytania… no to najlepiej odpuść sobie tę recenzję. A teraz wróćmy do czasów, gdy poglądy polityczne autora jeszcze nie dyskredytowały Rekosza.     Leszek Morszol to inteligentny, dziesięcioletni uczeń 4B. Akurat zwalniają go z ostatniej lekcji i chociaż nasz bohater o ksywce Mors

„Astronauci”, czyli mój (nie)pierwszy Lem

Obraz
    Stanisław Lem ma pozycję pisarza wielkiego, którym straszy się ludzi chcących sięgnąć po jego twórczość. Powodem jest to całe mówienie, że Lem nie oszczędza czytelnika, że wymaga pewnej wiedzy i tak dalej, to wszystko oczywiście tworzy taką przyjemną dla jego fanów bańkę, gdzie fani tego pisarza są ludźmi oczytanymi, inteligentnymi, a jak się komuś jego książki nie spodobają no to przecież jest głupi. Wiem, że te słowa mogą być obraźliwe dla entuzjastów twórczości Lema, ale ja przedstawiam tylko moją perspektywę, jak mi zawsze pokazywano zarys jego pisaniny. Dlatego właśnie nie sięgałem po te książki i to bez żadnego racjonalnego powodu. Jednak odkładanie Lema było właśnie tylko odkładaniem, ponieważ wiedziałem, iż prędzej czy później w końcu przeczytam. No i przeczytałem pierwszą jego opublikowaną w całości powieść, no bo w końcu dobrze jest zacząć od początku. Nawet jeśli to nie pierwsze spotkanie z tym podobno wybitnym twórcą, nawet jeśli jest to raczej quasi-początek.     Tytuł