„Wir pamięci” - wartość chyba tylko czysto historyczna, jeśli w ogóle

    Podszedłem do powieściowego debiutu Wnuk-Lipińskiego z pozytywnym nastawieniem, bo nasłuchałem się trochę pozytywnych opinii. Jednocześnie miałem delikatne obawy, bo skoro ta książka jest taka dobra, to dlaczego nazwisko tego autora nigdy nie obiło mi się o uszy? Nie wiem, choć się domyślam. Ale to nieważne, bo oczekiwania to jedno, a sama lektura to coś zupełnie innego.


    Ira Dogow budzi się z bólem głowy. Opiekuje się nim pielęgniarka, bo dopiero co wrócił ze szpitala. Jednak coś tu jest ewidentnie nie tak, powiedziałby każdy, gdyby nie to, że zaraz później Wnuk-Lipiński sam wykłada wszystko tak dokładnie, że jakakolwiek intryga nie ma szans się nawet rozwinąć. Otóż Ira tak naprawdę nazywa się Albert Wardenson i był członkiem potężnego Zespołu Ekspertów. Jednak ponieważ był niewygodny, został poddany działaniu epokowego zabiegowi profesora Martena - mózg naszego bohatera został przemodelowany, usunięto Wardensona i wprowadzono zupełnie innego człowieka. A wszystko to oczywiście dzieje się w państwie, w którym rządzący mają ciągoty do zaprogramowania wszystkich na jedną modłę. Ponieważ cała fabuła jest nam wyłożona od samego początku, tak po paru stronach człowiek przestaje być zainteresowany.


    Może gdyby świat przedstawiony był ciekawy, ale nie jest! Autora nie interesowało stworzenie fascynującego świata nowoczesnej technologii, a przyjrzenie się pewnemu modelowi społeczeństwa. No i fajnie, można w ten sposób napisać dobrą książkę, ale zakładam, że pisanie powieści służy temu, żeby ktoś je czytał. No a Wir pamięci jest po prostu nudny. Świat niczym nie fascynuje, niczym nie przykuwa uwagi. Dialogi są nudne, bez polotu, strasznie suche i tylko w jednym momencie byłem naprawdę zainteresowany i nawet w pewien sposób wzruszony. A tak poza tym jest bardzo biednie. To śmieszne, bo Wnuk-Lipiński zawarł w swojej książce masę akcji, intryg i tak dalej a nie ma w tym ani trochę życia. Zakończenie w sumie niczego nie kończy, więc słabo.


    No dobra, ale to są szczegóły, czyż nie? Kto by tam chciał dobrze napisanej książki, w końcu ważne są poruszane tematy. Oczywiście ponieważ książka jest nudna nikomu nie będzie się chciało tych tematów zgłębić, część przekartkuje powieść do końca, część odłoży i nie wróci. Trudno, w końcu nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Cierp, czytelniku.


    Bohaterowie też zawodzą. Jak już wspominałem, dialogi są drewniane, a niestety tylko to w Wirze pamięci dostajemy, więc postacie są nieciekawe. To przykre, że Vitollini, którego znamy właściwie od początku nie ma absolutnie żadnych cech. Nie jestem w stanie niczego o nim powiedzieć.


    Nie zostało mi już nic innego oprócz odradzenia ci drogi czytelniku, zapoznania się z Wirem pamięci Edmunda Wnuk-Lipińskiego. Nie wykluczam, że może komuś się to spodobać, ale chyba tylko jako przeciętna książka czytana dla rozrywki, bo niestety nie mogę nazwać jej inteligentną czy błyskotliwą. Jest słabo. Brak tu żywej akcji, interesujących dialogów, fascynującego świata przyszłości (w końcu to science-fiction), zaskakującego zakończenia (o którym napisała redakcja w moim egzemplarzu książki) czy jakiejś oryginalności w pomysłach. No na bogów! Wnuk-Lipiński po swoim powieściowym debiucie nie wydaje się ani obiecującym pisarzem ani bystrym obserwatorem rzeczywistości. Ale ja życzę jego bohaterom dobrze, bo wydają się sympatyczni. Liczę, że po Wirze pamięci przeżyli swoje życie względnie dobrze.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka