„Boży bojownicy” robią chaos

    Pierwsza część trylogii husyckiej zrobiła na mnie mieszane wrażenie. Bez wątpienia dobra książka, ale nie spodobała mi się. Niestety żywię w swoim serduszku jakiś dziwny wstręt do powieści historycznych (ekhm, Potop *kaszle*). Nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło, przysięgam. W każdym razie ciężko mi było się zabrać za kolejny tom, Bożych bojowników. No i moje obawy okazały się niestety uzasadnione. Ale szczerze mówiąc nie spodziewałem się niczego innego - w końcu Andrzej Sapkowski zawsze trzyma ten sam poziom.

    Boży bojownicy przemierzają kraj, walczą w imię jedynej słusznej wiary, zostawiając po sobie zgliszcza i trupy. A co na to Reynevan? No cóż, chyba to co zwykle. Nasz protagonista jest głupi i żałosny jak zawsze, angażuje się w coraz to bardziej niebezpieczne sytuacje, jest ciągle przekazywany z rąk do rąk i dosłownie co chwila wpada w pułapki, z których muszą wyciągać go jego serdeczni przyjaciele Szarlej i Samson Miodek. Jest rok 1427, ogłoszono krucjatę przeciwko Czechom, robi się gorąco i wzniośle (bardzo), Reynevan będzie miał więc szansę na to, żeby się wykazać oraz być narażonym na niezliczone próby zabójstw. No a obok tego mamy całą masę mikroopowieści, których Sapkowski jest mistrzem. Historia jest o wiele mniej awanturnicza i bardzo dobrze. Niestety nadal nie jest to dla mnie wystarczająco interesujące, żebym nie był sfrustrowany. Na początku jest naprawdę dobrze, ale kiedy Reynevan wyrusza w drogę do pewnego zamku wszystko zaczyna się sypać i zaczyna się chaos. A pod koniec to już w ogóle Sapkowski zaczyna skakać do przodu w czasie i człowiek zaczyna się trochę gubić. Nie twierdzę, że Boży bojownicy są źle napisani, ależ skąd, Andrzej Sapkowski jest tutaj nadal mistrzem słowa, jednak nie składa się to na zajmującą opowieść.

    Bez żadnych zaskoczeń stwierdzam, że najlepsze momenty Bożych bojowników  to te, gdy wjeżdżają elementy fantastyczne, wtedy czytało mi się naprawdę dobrze. I to skłania mnie do pewnej refleksji. Bo może jednak Andrzej Sapkowski nie jest wcale takim wybitnym pisarzem? Może moje uwielbienie do sagi o wiedźminie wynika z tego, że to fantastyka, a ja fantastykę lubię i nawet gdyby to zostało napisane inaczej, byłbym tak samo zachwycony? Może faktycznie fantastyka ma u mnie bilet ulgowy, a kryminały i powieści historyczne wręcz przeciwnie? Cóż, może tak jest, ale mimo wszystko nie sądzę. Ja po prostu nie lubię powieści historycznych, bo z jakiegoś powodu czytanie o takich rzeczach mnie nie pasjonuje, ale umiem docenić, kiedy to jest dobre.
 
    Czuję się w tym momencie bezużyteczny jako recenzent. Nie podobała mi się ta książka, a mimo to uważam ją za dobrą. Sam nie chcę do niej wracać, a jednocześnie polecam ją ci drogi czytelniku, szczególnie jeśli jesteś entuzjastą stylu Andrzeja Sapkowskiego. Warto również wspomnieć o tym, że przygotowanie autora do napisania tej powieści historycznej robi naprawdę duże wrażenie. Ja odchodzę zrezygnowany, bo spodziewam się jaki wydźwięk będzie miała recenzja trzeciego tomu. W tym kontekście naprawdę złowróżbnie brzmi ostatnie zdanie Bożych bojowników. Będę się modlił o to, żebym się pozytywnie zaskoczył. Albo może nie modlił, za to na pewno trzymał kciuki. No kto wie, może gust mi się nagle zmieni?

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka