„Stukostrachy” - czy warto czytać?

    Ciężko mi jednoznacznie ocenić Stukostrachy. Bez wątpienia nie jest to zła książka (i to wcale nie dlatego, że napisał ją mój ulubiony pisarz Stephen King), ale czy mogę szczerze nazwać ją dobrą? Niestety nie.


    W małym miasteczku Haven zaczynają dziać się dziwne rzeczy, zapoczątkowane potknięciem się Bobbi Anderson o metalowy przedmiot. Kobieta postanawia wykopać to coś. Obsesja, która każe jej kopać i odkryć statek kosmiczny, wkrótce opanowuje prawie wszystkich mieszkańców miasteczka, stających się niewolnikami mrocznej siły. Do tego “opętani” obywatele Haven zyskują niesamowite zdolności konstrukcyjne, dzięki czemu czytelnik ma okazję obserwować kolejne niezwykłe wynalazki. Jeśli chodzi o fabułę, to właściwie nie mam nic więcej do powiedzenia. Nie jest skomplikowana i biorąc pod uwagę, jak bardzo się ciągnie, to ciężko się jakoś zaangażować. Wprawdzie nie brakuje tu momentów, w których dużo się dzieje, jednak w ogólnym rozrachunku nie wydają się one cokolwiek znaczyć. Słyszałem dużo pochlebnych opinii o zakończeniu, ale nie rozumiem, skąd biorą się te pochwały. Było bardzo przewidywalnie, trudno byłoby mi doświadczyć jakiegoś zaskoczenia. Dobrze, to jedyna pochwała, na jaką jestem w stanie się zdobyć.


    W tej książce pojawiają się kosmici, czyli właśnie tytułowe Stukostrachy. Tutaj mogę pochwalić powieść, bowiem wyjaśnienie, czym są te istoty, jest bardzo satysfakcjonujące i rewidujące trochę ludzkie spojrzenie na inwazję kosmitów. To jest na pewno element, który zasługuje na uwagę. Jednak sami obcy nie są przerażający. Bać się można jedynie na początku, gdy Stukostrachów tak naprawdę jeszcze nie ma, gdy bohaterowie zaczynają myśleć o nich. Szkoda, bo naprawdę czekałem, aż King mnie przerazi.


    Najważniejsze tutaj jest, żeby docenić atmosferę miasteczka. Jednak trudno to zrobić, bo czytelnik oczekuje jednak horroru, opowieści o kosmitach. Haven jest małe, ludzie się znają, wraz z pojawieniem się kosmitów wychodzą na wierzch pewne niesnaski, mieszkańcy zaczynają korzystać z nowo nabytych umiejętności na szkodę innym. To wszystko jest całkiem, całkiem, ale przemknęło gdzieś przez moją głowę i dopiero po przeczytaniu zacząłem się zastanawiać, po co był cały ten środkowy segment powieści, gdy fabuła nie za bardzo idzie do przodu, a pojawiają się tylko kolejni nieistotni mieszkańcy miasta.


    Duży problem mam z bohaterami Stukostrachów. Z początku mamy Bobbi, która niestety szybko odchodzi na drugi plan, ustępując miejsca Jimowi Gardenerowi. Ten bohater, czyli poeta (pisarz) i alkoholik, będzie towarzyszyć czytelnikowi. Ale jest on tak niezainteresowany sprzeciwieniem się Stukostrachom, że nie mogłem uwierzyć, iż to właśnie jemu mam kibicować - szczególnie że przez dużą część powieści obserwujemy losy różnych mieszkańców Haven oraz ludzi z okolicy. Gardener nadal się gdzieś przewijał, jednak nie wydawało się, by miał zrezygnować z przyjętej postawy biernej. A kiedy ostatecznie to robi, do końca zostaje tak mało, że nie miałem czasu na nacieszenie się Jimem w akcji. Oczywiście skupienie się bardziej na pokazaniu całej społeczności Haven, niż tylko na Gardenerze i Anderson ma swoje plusy. Nadaje całej sprawie Stukostrachów charakter problemu całego miasteczka, a nie tylko tych paru bohaterów. Ale ciężko czyta się książkę, w której nie wiadomo, komu tak naprawdę kibicować, a każda postać, która bierze sprawę w swoje ręce, zostaje przez autora szybko odsunięta.


    Ostatecznie Stukostrachy okazały się być średnią książką, która pozostaje jednak bardzo nużąca. Nie jestem w stanie jej z czystym sumieniem polecić. Na pewno nie jest to dobra pozycja dla ludzi, którzy Kinga nie znają i tych, którzy króla horroru nie cierpią. Niestety pozostaje jedną ze słabszych pozycji tego autora.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka