Jak to „Zamczysko w Otranto” nie zachwyca, jak tłumaczę, że zachwyca

    Podobno wieki po ukazaniu się Zamczyska w Otranto można traktować tę książkę (powiastkę) jedynie jako rozrywkę i zabawę, jak twierdzi tłumaczka książki Maria Przymanowska. Ja nikomu nie bronię mieć takiej opinii, w końcu jeśli pani Maria tak właśnie postrzega tę historię, to ja na pewno nie byłby w stanie jej przekonać do innego zdania, jednak sądzę, że takie stawianie sprawy jest dość krzywdzące. Dajmy ludziom podchodzić poważnie do każdej książki, jeśli mają taką ochotę, a w tym wypadku chyba warto. W każdym razie ja mam taki zamiar i ze zdumieniem stwierdzam, że w tej recenzji nie będę silił się na nieporadny humor i nieśmieszne żarty.


    Książę Manfred jest panem w Otranto, ale ma trochę problemów. Kwestie własnościowe nie są do końca uporządkowane, ponadto wisi nad nim widmo przepowiedni. Na szczęście jest rozwiązanie - książę ma zamiar zeswatać syna z księżniczką Izabelą. Niestety los ma inny plan i syn Konrad ginie pod tajemniczym, zaczarowanym szyszakiem. To zdarzenie okazuje się kamykiem wywołującym lawinę bardzo przykrych wydarzeń, bowiem w zamczysku wybucha chaos. Książę traci zmysły, jego żona i córka cierpią, księżniczka ucieka a w to wszystko zostają jeszcze wplątani biedny wieśniak oraz duchowny z pobliskiego kościoła. Fabuła obiecuje naprawdę dużo i aż jestem zdumiony tym z jakim zainteresowaniem przeczytałem książkę Walpole’a. Zakończenie jest dość dziwne, przynajmniej ja spodziewałem się czegoś innego. I chociaż byłem rozczarowany, to ostatecznie finał okazał się niezwykle satysfakcjonujący. Nie mam pojęcia dlaczego. Może to przez niezwykłą prostotę tej opowieści? W każdym razie bawiłem się doskonale!


    Prawdą jest to, iż dzisiaj nie da się tego traktować całkowicie poważnie, postacie są przerysowane i zdecydowanie zbyt intensywnie przeżywają właściwie wszystko. Ale jest w tym niezwykły urok, szczególnie że nawet biorąc to pod uwagę sama historia pozostaje sensowna. Co najważniejsze, Zamczysko w Otranto jest bardzo klimatyczną opowieścią. Czuje się ciemności zamku, spotkania z nieznajomymi (czy to duchy, upiory, siły nieczyste?) wywołują przyjemny dreszczyk. Oczywiście książka nie wywołuje grozy, ale trzyma w napięciu, bo stawka jest i to wysoka. Po lekturze mam wrażenie, jakbym zapoznał się z dramatem Szekspira (przez formę) i to skojarzenie jest chyba jak najbardziej celowe.


    Warto również wspomnieć o czymś, czego rzadko unikają stare książki - o przestarzałych portretach bohaterów. Walpole oczywiście nimi operuje, ale o dziwo udaje mu się nikogo nie obrazić, a co najważniejsze chyba nie postrzega kobiet jak mitycznych istot z Księżyca czy Marsa. Ciężko mi stwierdzić, że zaletą jest brak w książce głupot, ale to było miłe zaskoczenie. A to ciekawe, bo książka przecież ma swoje lata, a dzieje się jeszcze dawniej, gdzieś najpóźniej w XIII wieku. Walpole udowadnia (może nieintencjonalnie), że da się napisać książkę umiejscowioną w czasach średniowiecza bez upokarzania kobiet.


    Niezbyt się rozpisałem w tej recenzji, ale Zamczysko jest książką bardzo krótką, więc nie ma co się produkować. Polecam mocno, to jest dopiero ta słynna klasyka, której czytanie daje naprawdę dużo przyjemności. Klasyka bez kija w tyłku włożonego tam z powodu pisania o rzeczach wielkich i wzniosłych. Jeśli jesteś fanem grozy czy romantyzmu, to jest to lektura obowiązkowa. A jeśli nie jesteś, to także warto się zapoznać.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka