„Gildia Magów” szuka dziewoi, coby nie zniszczyła miasta

    Z pewnością zdobycie nagrody „Aurealis” dla najlepszego opowiadania fantasy dodało Trudi Canavan skrzydeł. No a z drugiej strony opis Gildii Magów brzmi naprawdę zachęcająco i bardzo długo ostrzyłem sobie na nią sztućce czy tam zęby, naprawdę! Natomiast samo wykonanie o dziwo jest zaskakujące jednak nie w taki sposób, jaki sobie wymarzyłem.


    Co roku magowie z miasta Imardin biorą udział w pewnej osobliwej tradycji, organizują bowiem Czystkę - wychodzą na ulice, żeby oczyścić je z włóczęgów, żebraków i uliczników, czyli wszelkiego niepożądanego przez bogaczy elementu. Oczywiście spotyka się to ze sprzeciwem uciskanych. Jednak magowie dysponują swoją mocą, więc niestraszna im jakaś grupa oszołomów, po prostu chronią się przed na przykład rzucanym w ich kierunku kamieniami za pomocą tarczy magicznej. Ale tutaj pojawia się psikus - bowiem kamyk rzucony przez pewną młodą dziewczynę przenika barierę i rani jednego z magów. Tak rozpoczyna się wyścig z czasem, bowiem niekontrolowana moc może wyrwać się spod kontroli niewyszkolonej magiczki i doprowadzić do katastrofy. No i to co napisałem jest połową Gildii Magów. Obserwujemy naszą główną bohaterkę Soneę oraz szukających ją mistrzów magii i chociaż na początku jest to interesujące, to potem już niekoniecznie. Druga połowa powieści to pobyt Sonei w samej Gildii, gdzie pod okiem nauczyciela uczy się kontroli, a przy okazji jest szantażowana i przerażana obecnością maga-zabójcy. Niby te części są ze sobą połączone, chociaż w praktyce mogłyby stanowić osobne powieści. Zakończenie nie jest szczególnie emocjonujące, ale przynajmniej satysfakcjonujące. Tak, z pewnością mogę powiedzieć, że byłem zadowolony i to nie tylko faktem, iż zakończyłem lekturę. Natomiast zwrot akcji z zabójcą chyba nawet nie był żadnym zwrotem, bo był tak słaby i oczywisty, że aż zacząłem się śmiać.


    Canavan tworzy na kartach tej powieści własny fantastyczny świat, w którym nie wszystko się może zdarzyć, bowiem głowa autorki nie jest pełna marzeń. Niestety Canavan w ogóle nie skupia się na pokazaniu niczego interesującego, miasto Imardin nie jest w żadnym razie niezwykłe, nie ma ciekawej polityki, nawet sama magia nie jest zbyt ciekawa. Może w następnych tomach się to zmieni, ale póki jestem rozczarowany, bo jeśli Gildia Magów miałaby mnie czymś zainteresować, to jest tu tylko jeden interesujący wątek i jakby nic więcej.


    Autorka skupia się przede wszystkim na bohaterach, tylko że nie ma w ich portretach psychologicznych nic do zaprezentowania. Wewnętrzny konflikt Sonei może jest dla niej poważny, ale czytelnik nie ma okazji w niego uwierzyć. Co do innych bohaterów nie są nawet warci wspomnienia. To jest dość ciekawe, bo tę książkę czyta się nawet całkiem nieźle i nie mam pojęcia dlaczego, ponieważ to co w niej najważniejsze, czyli przeżycia bohaterów to jej najgorszy element.


    Przeczytałem Gildię Magów i ze smutkiem stwierdzam, że nie jestem w stanie jej polecić. Nie jest to zła książka, zwyczajnie przeciętna do bólu. To jest chyba najgorsze, ponieważ nie żywię wobec niej żadnych emocji. Jeśli przeczytasz, raczej nie będziesz umierał z nudów, jednak nie spodziewaj się żadnych zachwytów. Debiut powieściowy Trudi Canavan okazał się więc nijaki. Jednak wierzę, że ta pani może mnie jeszcze zachwycić. Historię Sonei można rozwinąć na wiele sposobów, świat przedstawiony też można rozwijać, zmieniać czy tam poszerzać. Niech tak się dzieje, trzymam za Canavan kciuki.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka