„Uwikłanie” (darowałem sobie żarty z tytułu)

    Moje doświadczenia z kryminałami są takie, że ich nie lubię. Ale wiadomo jak to jest - możliwe, że niezbyt staranna selekcja tytułów doprowadziła do tego, że sięgałem tylko po najgorsze pozycje tego gatunku. Dlatego też kiedy polecono mi trylogię Zygmunta Miłoszewskiego o prokuratorze Szackim uznałem, że czemu nie.


    Fabuła zaczyna się w warszawskim kościele, w którym przestrzeń wynajmuje terapeuta dla swojej nietypowej sesji. I mówiąc „nietypowej” mam tutaj na myśli „nie znanej mi wcześniej”. W ramach terapii uczestnicy odgrywają role swoich bliskich. No i niestety jednemu się umiera w bardzo przykry sposób, który wskazuje na zabójstwo. Prokurator Teodor Szacki zaczyna śledztwo, które wydaje się do niczego nie prowadzić, dlatego nasz główny bohater postanawia pogrzebać trochę w przeszłości ofiary, co prowadzi go do problemów. Historia jest nawet całkiem przyjemna, chociaż już pod koniec fabuła robi się trochę przynudnawa. Największą siłą Uwikłania nie jest ta kryminalna zagadka, a relacje z codziennego życia Szackiego. Podobno autorowi wychodzi portretowanie życia codziennego Polaków i po lekturze powieści mogę się do tej opinii przychylić. Miłoszewski przedstawia też w bardzo negatywnym świetle życie prokuratorów. Moje nastawienie do tego zmieniało się na przestrzeni książki. Najpierw myślałem, że to takie typowe narzekanie na temat, który się porusza. Potem zastanawiałem się czy to może nie jest jakaś parodia i powinienem zacząć się śmiać. Następnie jednak przychyliłem się ku wnioskowi, że autor przedstawia brudną prawdę. Ostatecznie nie wiem które wrażenie było prawdziwe, bo pod koniec książki nacisk przesuwa się na zupełnie inne elementy, a decyzje Szackiego nie mają nic wspólnego z hierarchicznym podporządkowaniem w ramach prokuratury. Chyba najlepiej to określić jako sztuka dla samej sztuki. Co do samego zakończenia, to jestem z niego całkiem zadowolony, Miłoszewski nie kombinował za bardzo, co naprawdę mnie cieszy.


    Szczerze mówiąc mam pewien problem z bohaterami tej książki. A nie, przepraszam, chciałem jednak powiedzieć bohaterem. Jedynie Teodor Szacki zostaje nam przedstawiony i bez wątpienia ciężko go nazwać człowiekiem sukcesu. Jest bardzo ludzki, ale mimo moich najlepszych starań nie mogłem go polubić, ponieważ jednym z jego motorów napędowych jest chęć zdradzenia żony. Chyba niezbyt dziwne jest to, że nie miałem ochoty mu w tym kibicować? Jest tutaj absolutnie okropna i śmieszna scena, w której Szacki myśli o tej ładnej kobiecie jak jakiś dziewiczo zakochany nastolatek i zaczyna rozważać masturbację gdzieś w ukryciu, ale nadal w miejscu publicznym. Stwierdza, że przecież tego nie zrobi, bo kto to widział. I ja głośno się z nim zgodziłem, jednak już w następnym zdaniu Teodor pozwolił sobie na chwilę przyjemności sam ze sobą. Pozostawiło mnie to lekko zażenowanym i rozbawionym w ten (chyba) niechciany przez autora sposób. Cała reszta postaci to tylko takie makiety, którymi nie da się przejąć. Z pozostałych bohaterów najlepiej poznajemy Henryka Telaka, tylko że to właśnie on umiera zaraz na początku, więc co mi po jego historiach.


    Na pewno trzeba pochwalić Miłoszewskiego, że potrafi zwyczajnością przykuć do swojej książki. Uwikłanie czyta się naprawdę dobrze, dialogi są naturalne, podobnie reakcje bohaterów na wydarzenia i miło mi się kwestionowało razem z Szackim prezentowane relacje i wydarzenia. Nawet nie muszę się zastanawiać czy polecić. Bo polecam.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka