„Zaginiony sztandar” w pięknej Wielkiej Brytanii

    Po tym jak Tajemnica dyrektora Fiszera okazała się satysfakcjonującą rozrywką, a co najważniejsze krótką rozrywką, nie mogłem nie sięgnąć po dalszy ciąg cyklu Szkolny detektyw… a nie, zaraz. Po dalszą część cyklu o Morsie i Pinky. No nieważne, co tam autor i wydawca, którzy zmieniają tytuły książek, może jeszcze ktoś kupi, bo będzie się spodziewał jakichś dodatków. Dla mnie najważniejsze jest to, że sam żadnych pieniędzy nie wydałem na próżno. Zacznijmy więc tę niesamowitą przygodę i zobaczmy jak nasi bohaterowie odnajdą zaginiony sztandar. To żaden spoiler, a tytuł powieści, więc pretensje proszę mieć do Dariusza Rekosza.


    Mamy do czynienia z bezpośrednią kontynuacją Tajemnicy dyrektora Fiszera. Po tym Mors i Pinky udaremnili nikczemny plan dyrektora ich szkoły, ktoś tam postanawia im to wynagrodzić. Od zaprzyjaźnionego policjanta dowiadują się, że zorganizowano im, ich rodzicom oraz owemu policjantowi (proszę nie pytać dlaczego, tak sobie wymyślił Dariusz Rekosz) tygodniową wycieczkę do Londynu. Bardzo porządna wycieczka, jakby mnie kto pytał. Ciekawe czyj budżet odczuł to najbardziej? W każdym razie na szczęście rodzice naszych protagonistów nie mają żadnych problemów z zorganizowaniem sobie urlopu na pojutrze na tydzień. Okej. Na miejscu okazuje się, że sympatyczna policjantka z polskimi korzeniami, która ma służyć grupie za przewodnika, ma zagadkę do rozwiązania. Jej zmarły szesnaście lat temu dziadek ukrył w trudnej zagadce położenie sztandaru, który podarował jemu i jego kolegom Churchill w podzięce za zasługi w obronie Anglii w okresie II wojny światowej. Dziadek ponoć lubił zagadki, ale jego zachowanie wydaje się być zwykłym chamstwem. No ale nieważne, bo przyjechały dzieciaczki z Polski, one za pomocą przewodników i dość przeciętnej znajomości angielskiego rozwiążą zagadkę, która nurtuje Anglików od kilkunastu lat. Sama łamigłówka jest nawet sympatyczna, ale cholernie głupio wprowadzona w historię. No i warto zauważyć, iż dorośli są kompletnymi idiotami, jest pod tym względem jeszcze gorzej niż w Tajemnicy dyrektora Fiszera.


    Autor chwali się na swojej stronie internetowej, że Zaginiony sztandar nazwano mini-przewodnikiem po Wielkiej Brytanii i że słuszne tak zrobiono. Może i racja, ale moim zdaniem nie ma się za bardzo czym się chwalić. Otóż myk jest taki, że Mors i Pinky postanowili wykuć na blachę jak najwięcej informacji o Londynie, żeby się wymądrzać na wycieczce. W związku z czym Rekosz co chwila każe naszym biednym dzieciaczkom opowiadać jakieś nudy, które może byłyby ciekawe, gdybym akurat był w Anglii, ale tak się składa, że nie jestem. Może gdyby styl pana Dariusza był lepszy… no ale niestety Zaginiony sztandar nie idzie za przykładem takiej Katedry Marii Panny w Paryżu Hugo jeśli chodzi o opis miasta.


    Największą wadą tej książki jest to, że bardzo się przestarzała. Może w 2005 roku rezonowała z młodymi czytelnikami, jednak na moment pisania tej recenzji, czyli w 2022 roku już tak nie jest. Chodzi mi oczywiście o nieznajomość języka angielskiego zarówno przez Morsa i Pinky jak i przez dorosłych. I to chyba głównie dlatego nie można się w tę powieść wczuć.


    Ostatecznie jestem zażenowany Zaginionym sztandarem. Męczące dialogi, przemądrzałe dzieci, głupi dorośli oraz powolne rozwiązywanie zagadek, bo wszyscy udają głupszych, niż są w rzeczywistości. Nieudana jest to książka. No ale cóż, wyszła w mniej niż dwa miesiące po Tajemnicy dyrektora Fiszera.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka