„Zacisze Gosi” jest wszystkim, tylko nie zaciszem

    Poprzednia część tej serii, czyli Ogród Kamili jest… no, na pewno jest, to bez wątpienia można o niej powiedzieć. Można było oczekiwać, że Zacisze Gosi będzie tak samo miałkie i żadne, ale nie. Okazało się być gorsze! A to już lepiej, bo przynajmniej książka wywołuje jakieś emocje. Chociaż muszę zaznaczyć, że w trakcie czytania za dużo przemyśleń nie miałem, dopiero po zakończeniu lektury i pomyśleniu nad nią przez jakiś czas, nadeszły mnie odpowiednie wnioski.


    Podobnie jak Ogród Kamili, Zacisze Gosi rozpoczyna się cytatem tajemniczego K.M. Tak tajemnicze, jak głęboka jest owa cytowana myśl, ale nie wnikajmy. Niech sobie pani Katarzyna Michalak robi co jej się podoba.


    W tym momencie należałoby opisać fabułę, niestety z przykrością muszę stwierdzić, że chyba bym nie podołał. Książka jest po prostu kontynuacją wątków rozpoczętych w Ogrodzie Kamili i nic więcej o niej powiedzieć nie można. Zaczynamy mocną informacją, a potem dzieją się różne rzeczy. I to jest bardzo dobry dobór słów - dzieją się. Książka jest bowiem wypełniona bzdurnymi wydarzeniami, które mają być mocne i emocjonujące, ale są po prostu śmieszne i tak bardzo oderwane od rzeczywistości, że ja nie mam pojęcia kim właściwie jest ta cała Michalak, skoro ona w taki sposób postrzega świat. W jej poprzednich książkach to bywało jeszcze znośne, ponieważ autorka często kreowała bardzo baśniową scenerię, dzięki czemu prostota i uproszczenia mogły być usprawiedliwione. Ale teraz?


    Dochodzę do wniosku, że Katarzyna Michalak po prostu nienawidzi ludzi. Nie jestem w stanie inaczej wytłumaczyć sobie tej jej dziwnej obsesji do zgnojenia każdego bohatera, który przewija się na kartach Zacisza Gosi. Wszyscy tutaj na siebie warczą, wszyscy sobie wszystkiego zazdroszczą i dosłownie wszyscy wywodzą się z rodzin patologicznych i w związku z tym są bardzo dysfunkcyjni. Wszystkich też Michalak każe za to, że… no nie wiem za co. A ciągłe wypadki, katastrofy i przemoc naprawdę nie pomagają. No i książka kończy się tragicznym wypadkiem, tak jak Ogród Kamili, bo wiadomo - pomysły na historie skończyły się pani Kasi już parę książek temu.


    A tak poza tym fabuła jest zwyczajnie głupia. Głupia, bo jestem w stanie wskazać dziury i niezrozumienia funkcjonowania świata. Chyba że Michalak z pisania baśni przerzuciła się na własną wersję literatury eksploatacji. To jest pomysł! Ale nie pomagają temu te wszystkie płytkie przemyślenia, te niby wzruszające życiorysy bohaterów i te nonsensownie szlachetne (wcale nie) decyzje postaci. No cóż, okładka informuje mnie, że Zacisze Gosi jest o wierze w spełnienie marzeń i siłę miłości w obliczu braku sensu czegokolwiek. Jeśli to jest prawda, to niestety powieść się nie udała.


    Muszę powiedzieć, że chciałbym zobaczyć Katarzynę Michalak realizującą książkowy świat w stylu filmów Roba Zombie. To byłoby ciekawe, autorka mogłaby przekuć swój brak wrażliwości i nieumiejętność portretowania wiarygodnych profili psychologicznych w całkiem fajną historię o przemocy. Niestety nie wydaje mi się, żebym się tego doczekał, bo było przecież już miejsce na coś takiego i Michalak też wtedy poległa. I to jest dość zabawne, że książce przyświeca myśl, żeby zatrzymać się nad czyimś nieszczęściem i pomóc. Pani Kasia mogłaby sobie to wziąć do serca i przestać znęcać się nad własnymi bohaterami, czy może okazać im trochę wrażliwości i zrozumienia. Co zabawne, to właśnie tej tytułowej Gosi najbardziej się w tej książce obrywa i Michalak tak ją męczy, że to wręcz obrzydliwe.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka