„Tajemnica dyrektora Fiszera” musi zostać odkryta!

    Warto zauważyć, że nie ma żadnej tajemnicy. Jedno z wydań tej książki (wprawdzie w formie audiobooka, no ale jednak) miało na okładce nikczemnych przestępców, którzy biegną z komputerami pod pachami. Także to tyle, jeśli chodzi o tytułową tajemnicę i tego kto stoi za nikczemnym spiskiem. Ale nieważne. A ponieważ moja recenzja jest pisana w 2022 roku, to nie mogę nie zaznaczyć pewnego aspektu, jako iż jest to książka Dariusza Rekosza - nie, nie jestem uprzedzony w żaden sposób do jego książek. Oczywiście ty, drogi czytelniku możesz, jednak jeśli jesteś osobą, która angażowałaby się w masowe ocenianie jego książek negatywnie, bez ich przeczytania i wypisywania o tych książkach negatywnych opinii bez ich przeczytania… no to najlepiej odpuść sobie tę recenzję. A teraz wróćmy do czasów, gdy poglądy polityczne autora jeszcze nie dyskredytowały Rekosza.


    Leszek Morszol to inteligentny, dziesięcioletni uczeń 4B. Akurat zwalniają go z ostatniej lekcji i chociaż nasz bohater o ksywce Mors nie jest z tego zbytnio zadowolony, bo to informatyka i fajny przedmiot, to przecież z wcześniejszego pójścia do domu nie można się nie radować. Jednak koleżanka z klasy Alicja Pankiewicz (pseudonim Pinky) zwraca Morsowi uwagę na pewne dziwne fakty dotyczące ekipy, która ma wymieniać okna w sali informatycznej. Szybko okazuje się, że dzieje się coś niedobrego. A kiedy Pinky znika, Mors będzie musiał sam odkryć tajemnicę dyrektora Fiszera, wydostać się z zamkniętej szkoły i udaremnić nikczemny plan kradzieży szkolnych komputerów. Fabuła jest naprawdę przyjemna, chociaż wymaga lekkiego zawieszenia niewiary, skoro nasi kryminaliści zamiast przekazać sobie wszystkie hasła, ukrywają je w mniej lub bardziej skomplikowanych łamigłówkach. To oczywiście jest dla młodego czytelnika, który razem z Morsem będzie mógł rozwiązać zagadki no i sprawdza się to całkiem okej. Natomiast ostatni rozdział książki już dobry nie jest. Za dużo przemyśleń Morsa, za dużo głupot… trzeba było to skończyć wcześniej. No i tam wychodzi głupota dorosłych, która bardzo drażni. Pewnie dzieci nawet tego nie zauważą, ale dorosłego czytelnika to zirytuje, szczególnie ten podział na zdecydowanych, gwałtownych, urywających dyskusje ojców oraz delikatne, nieśmiałe, pozbawione charakterów matki.


    Jednak tym co najbardziej się rzuca w Tajemnicy dyrektora Fiszera w oczy, jest ciągła krytyka policji. Nie wiem czy Rekosz robi to intencjonalnie, ale bardzo się to czuje. Nawet kiedy poznajemy w końcu kompetentnego funkcjonariusza, ten okazuje się głupi, bo angażuje w śledztwo wszystkich możliwych bohaterów i pyta dziecko o rozwiązanie za niego łamigłówek i to jest po prostu durne. Jasne, taki zabieg jest dla dzieciaczków fajny, można się poczuć docenionym, gdy bez pomocy najmłodszych dorośli miotają się bezradnie, ale są przecież jakieś granice.


    Mimo wad, Tajemnica dyrektora Fiszera jest całkiem dobrą i krótką (więc nawet jeśli ci nie przypasuje, to nie zmarnujesz z nią za wiele czasu) powieścią, po którą można sięgnąć, jeśli akurat wpadnie w rączki. Chętnie też spotkam się z Morsem i Pinky jeszcze raz, jeśli będzie taka okazja. A ponieważ recenzję piszę w 2022 roku, to wiem, że będzie okazja. Sięgnę po kontynuację. Doskonała książka dla młodych czytelników, która ma szansę zaciekawić ich przedmiotami ścisłymi oraz rozwiązywaniem zagadek. No i tak w ogóle też może zainteresować. Polecam.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka