„Wielki marsz” jako historia o zatraceniu człowieczeństwa

    Przeczytałem już kilkanaście powieści Stephena Kinga i na tym etapie mógłbym się przyzwyczaić do tego, że ten autor jest w stanie sprzedać czytelnikowi dosłownie każdy pomysł, robiąc z tym coś pasjonującego i wartego lektury. Mimo tego, Wielki marsz zachwycił mnie jak mało która powieść króla horroru.

    Co roku stu chłopców wyrusza w marsz, z którego wraca tylko jeden z nich, zwycięzca. Metę wyznacza miejsce, w którym padnie przedostatni żywy zawodnik. Naszym głównym bohaterem jest Ray Garraty i to z jego perspektywy obserwujemy całe wydarzenie, poznajemy kolejnych zawodników, towarzysząc protagoniście do samego końca. Fabuła nie jest zbyt złożona, ale myślę, że to jej największa zaleta - nieskomplikowana historia, która służy ukazaniu pewnych ważnych problemów. Napięcie cały czas rośnie, przez co książkę można nawet przeczytać nawet jednym podejściem. Do tego popisem jest ukazanie świata przedstawionego - nic o nim nie jest powiedziane czytelnikowi przez chamskie tłumaczenie, ale jego aspekty są subtelnie wplecione w dialogi i przemyślenia głównego bohatera.

    King nie pokazuje w tej książce żadnych postaci, które mógłbym znienawidzić. Każdy z uczestników marszu to trochę inny człowiek, właściwie możemy kibicować każdemu z nich i zdarzało się, że nie trzymałem kciuków za Raya, ale za tego gościa, na którego w domu czeka żona, czy wzruszyłem się losem chłopaka, który złośliwością próbuje przykryć swoje własne problemy życia w społeczeństwie. Pojawia się także Major i nadal nie wiem, czy w zamierzeniu autora mam go nienawidzić, czy polubić. Bo z jednej strony jest przedstawiany prawie jak jakiś uwielbiany przez tłumy dyktator, ale gdy pojawia się przy maszerujących chłopcach, żaden z nich nie powie o nim złego słowa, a sam Ray nie jest w stanie nawet nienawistnie pomyśleć o Majorze, chociaż to przecież właśnie ten mężczyzna odpowiada za cały morderczy marsz.

    Siłą Wielkiego marszu jest ukazanie czytelnikowi jak zmienić potrafi się człowiek w bardzo krótkim czasie. Idący chłopcy nie mogą się zatrzymać na dłużej, inaczej dostają kulkę w łeb, nie mogą za bardzo zwolnić, są pilnowani przez  bezdusznych żołnierzy, jedynym zapewnionym im udogodnieniem jest stały dostęp do wody oraz żywności. Ci wszyscy młodzi, na co dzień rozmyślający o przyziemnych sprawach, nagle, rozumiejąc, że najpewniej w przeciągu paru dni umrą, muszą szybko dorosnąć. Dialogi między nimi szybko przechodzą na tematy związane z miłością, czy śmiercią. Często King wkłada w usta swoich bohaterów kompletnie nonsensowne dialogi, tylko podkreślające zmęczenie, jakie coraz bardziej ogarnia uczestników marszu. Pojawia się deklaracja, której ma dotrzymać zwycięzca, rodzą się przyjaźnie. 

    Na osobną uwagę zasługuje widownia. Chłopcy idą po zamkniętych drogach, przechodzą przez miasta i często spotykają kibicujących im ludzi. Niektóre takie sytuacje przypominały mi wręcz rzymskie walki gladiatorów. Spragniony krwi zawodników lud szokuje bardziej niż jakikolwiek strzelający do bezbronnych żołnierz. Gdyby nie ten zezwierzęcony tłum, Wielki marsz na pewno nie byłby tak przerażający. Bo tak, książka jest horrorem.

    Chociaż nie uświadczymy tutaj wielu naprawdę przerażających scen, to powieść wywołuje grozę u czytelnika ciągłym zagrożeniem śmiercią, odczłowieczonym tłumem obserwujących marsz i tym, co dzieje się w sercach uczestników. To ostatnie najlepiej obrazuje finałowa scena, której oczywiście tu nie zdradzę, ale zakończenie idealnie komponuje się ze strasznymi obrazami, którymi jesteśmy ciągle przez Kinga raczeni.

    Dla mnie Wielki marsz wydaje się być próbą pokazania, jak traumatyczne wydarzenia mogą zniszczyć duszę człowieka. Ciało jest w stanie przetrwać, ale w obliczu okrucieństwa, jakie jest w stanie sobie zafundować ludzkość, człowieczeństwo zostaje zatracone i nie zostaje już nic innego, jak tylko marsz, marsz. Myślę, że jeśli książka skłania czytelnika do takich rozważań, to jest warta przeczytania. Ale naprawdę ciężko mi polecać tę pozycję, mając na uwadze, jak smutno mi było, gdy umierali kolejni bohaterowie oraz jak zniszczyło mnie zakończenie. Genialna książka.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Billy Summers” - opowieść o zagubionym człowieku

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu