„Billy Summers” - opowieść o zagubionym człowieku

    Poprzednia książka Stephena Kinga okazała się słaba, ale nie była to jedyna przyczyna mojej obawy o poziom Billy’ego Summersa (swoją drogą - bardzo kreatywny tytuł, panie King), ponieważ pandemia COVID-19 i tak dalej. No i te wszystkie doniesienia o rejsie znalazły się w jakiś sposób w tej powieści (w postaci chyba jednej wspominki, także za dużo z tamtego pomysłu nie zostało), ale nie o tym ma być recenzja. Natomiast skoro już o tym wspomniałem, chciałbym poświęcić miejsce na wyśmianie wątku pandemicznego. Otóż w paru miejscach książki, może dwóch czy trzech, narrator nagle z dupska stwierdza, że bohaterowie nie wiedzieli, że za pół roku (czy ile tam, nieważne) będzie pusto, ludzie będą siedzieć w domu i będą się bać i tak dalej. I tyle. Nie ma to nic wspólnego z treścią książki. Nie wiem no, czy Stephen King planuje jakiś sequel? Może, ale nie sądzę.


    Billy Summers jest byłym wojskowym. Był snajperem w Iraku, tam odsłużył co jego, a potem został zabójcą na zlecenie, prawdziwym profesjonalistą w swoim fachu. Ponadto nasz William jest dość łebskim kolesiem, także dość oczytanym i zdaje sobie sprawę z tego, że lepiej będzie dla niego, jeśli cały czas udawał przygłupa przed pracodawcami. Dlatego na widoku czyta komiksy, bo jak wszyscy powszechnie wiemy, komiksy to głupia rozrywka i przecież nie można ich czytać z oddaniem ich sprawiedliwości. Ale to są szczegóły. Chociaż muszę przyznać, że trochę to drażni, bo Billy ewidentnie czuje się lepszy z tego względu, że czyta „wysoką” literaturę, a do Teresy Raquin to się wręcz masturbuje. Poza tym jest dość smętnym gościem, jak zresztą prawie każdy bohater Kinga. W każdym razie Billy ma zamiar przejść na emeryturę i przyjmuje ostatnie zlecenie. Wykonuje je… ale nic nie idzie dobrze i nasz bohater jest zmuszony do ukrywania się. A co się zdarzy potem? Różne rzeczy. Billy Summers bardzo długo się rozkręca. Można powiedzieć, że pierwsza jej część (do zabójstwa) jest taka sobie, potem książka robi się naprawdę dobra, a w finale znowu robi się gorzej.


    Oczywiście nie oznacza to, że książka jest słaba. Powiedziałbym, że pozostaje ona przez cały czas niezła. Jest to w końcu Stephen King, dzięki czemu książkę czyta się szybko, bardzo przyjemnie i ze znajomą dla książek tego autora satysfakcją. Natomiast autor mógłby sobie darować nawiązania do Lśnienia.


    Jest to książka o ostatnim zleceniu i przemianie głównego bohatera. Ja byłbym w stanie to kupić, tylko problem jest taki, że tej przemiany w ogóle nie widać. Billy nie wydaje się innym człowiekiem pod koniec tej historii, a jeśli tak się stało, to czemu tego nie widać? Ja wiem, że Stephen King najlepszy jest w powolnym snuciu swoich historii, a kreowanie charakterystycznych bohaterów idzie mu w najlepszym razie nieźle, ale jeśli jesteś pisarzem, który właśnie tak ma, to nie opierasz swojej powieści na przemianie bohatera. Może gdyby w Billym Summersie było więcej strzelanin, pościgów, wybuchów czy może nawet horroru, dałbym się odciągnąć od jej przeciętności. No ale tak się nie stało. Także jeśli jesteś fanem stylu Kinga albo szukasz przyjemnego czytadełka, to polecam serdecznie, bo jest powieść doskonale zrealizowana. Szkoda jednak, że zabrakło wystarczająco dobrego pomysłu. Natomiast jeśli drażni cię kingowe lanie wody, to trzymaj się z daleka.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu