„Portret artysty z czasów młodości”, bo James Joyce jest artystą

    Czytanie książki z polecajki rządzi się swoimi prawami, bo człowiek nigdy nie chce, żeby mu się takie dzieło nie spodobało. Na tym przecież polega polecanie, żeby szerzyć miłość do rzeczy, które wywołują pozytywne emocje. Także sądzę, że zrozumiałe jest, iż nie chciałem, żeby nie spodobał mi się Portret artysty z czasów młodości. Szczególnie iż autorem jest James Joyce, z którym jeszcze trochę czasu spędzę z pewnych powodów, a wiadomo jak to jest z autorami, których się męczy. Mimo nawet najlepszych chęci zawsze z pewnym oporem podchodzi się do kolejnych dzieł.

    Jest to książka z wątkami autobiograficznymi. Podobno. Ja nie jestem biografem Joyce’a, więc tylko podaję dalej informację, którą otrzymałem. Naszym głównym bohaterem jest młodziutki Stefan (to znaczy gość ma na imię Stephen, ale polski tłumacz najwidoczniej uznał, że ma to w dupie) Dedalus, u którego w domu generalnie panuje lekki kwas. Ludzie się wykłócają o politykę i religię, a wszystko to konsekwencją sytuacji w Irlandii. Można byłoby pomyśleć, że wyjazd do szkoły pomoże chłopakowi no i w pewnym sensie tak się dzieje, ponieważ w miarę przechodzenia przez edukację kształtuje się osobowość Stefana. Bohater zaczyna również dostrzegać ułomności i bezsens ustalonych norm, co ostatecznie doprowadza go do przeciwstawienia się wszelkim oczekiwaniom i rozpoczęcia wreszcie własnego życia, a tym samym również do dojrzałości. Taki jest właśnie skrót fabuły i tego co Joyce chce nam powiedzieć o Stefanie, ale oczywiście wokół tego jest dużo więcej.

    Nie jest idealnie, ponieważ przedstawianie innych niż Stefan postaci wychodzi Joyce’owi różnie. Rodzina naszego protagonisty jest świetna, ale już wszyscy ze szkoły czy uniwersytetu wypadają gorzej. Jestem w stanie to zrozumieć, ponieważ rodzinę zawsze postrzega się inaczej niż szkolnych kolegów, wobec których przynajmniej teoretycznie człowiek jest równy. Atmosfera tajemnicy i niezrozumienia rozmów dorosłych przy rodzinnym stole to jest coś, co zostało świetnie zrealizowane. No a w szkole wiadomo - głupie rozmowy o niczym, a potem pseudointeligentne rozmowy o rzeczach, nad którymi o wiele mądrzejsi ludzie rozmawiali o wiele dłużej i do żadnych wniosków nie doszli. To bardzo wiarygodne, ale czyta się niestety gorzej. Generalnie Joyce ma tendencję do przynudzania, jednak nie wiem, czy to wada. Główny bohater kieruje w czytelnika strumień swoich myśli, często dokonuje dygresji, jednak nigdy nie tracimy z oczu danego tematu. Portret artysty z czasów młodości ma dużo scen, które naprawdę robią wrażenie. Scena kłótni przy rodzinnym stole, karanie Stefana w szkole, wizyta u rektora czy religijne katusze są napisane z takimi emocjami, tak autentycznie, że czytałem je z tymi słynnymi wypiekami na twarzy.

    Mimo iż książka długa nie jest, raczej nie czyta się jej szybko, ponieważ Portret artysty z czasów młodości wymaga uwagi czytelnika, jest w pewnym stopniu wymagający. Sądzę, że łatwo jest się od niego odbić. Także ostatecznie polecam, ale z zastrzeżeniami - radzę czytać powoli, uważnie, na spokojnie, nie męczyć się i starać wczuć w klimat, pozwolić Joyce’owi przedstawić swoją narrację. Nadal nie gwarantuje to przyjemnej lektury, ale warto spróbować! Podoba mi się to porównanie do lektur szkolnych, które znalazłem w internecie. Jestem w stanie się z tym zgodzić, bo czytanie lektur w czasach młodości i to pod przymusem bywało męczące właśnie w taki sposób, w jaki męcząca może być powieść Jamesa Joyce’a.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Billy Summers” - opowieść o zagubionym człowieku

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu