„Dziewczyna, która igrała z ogniem” i biednymi mężczyznami

    Po Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet byłem tak podekscytowany, że od razu sięgnąłem po kontynuację, co mi się praktycznie nigdy nie zdarza. Jaki był powód? Otóż chciałem wrócić do Mikaela Blomkvista i Lisbeth Salander, tak po prostu. A tak się składa, że słyszałem, że Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet to dobra powieść, ale dopiero od Dziewczyny, która igrała z ogniem zaczyna się prawdziwa zabawa. Czy faktycznie tak jest? Nie do końca. Ale sam tytuł tej powieści jest naprawdę świetny.

    Po wydarzeniach z pierwszej części Lisbeth Salander stała się bogata, co wykorzystała, żeby podróżować po świecie. W końcu jednak wraca do Szwecji i mimo, iż nie ma ochoty więcej spotkać się z Mikaelem Blomkvistem, los (co jest w tej książce bardzo istotne) znowu krzyżuje ich ścieżki. Czemu? Nie wiem, tak po prostu. W każdym razie ten zwyrodniały prawnik z poprzedniej książki postanowił dokonać zemsty na Lisbeth, co nie skończyło się dobrze ani dla niego, ani dla niej, bo facet zwrócił się do niewłaściwych, bardzo złych ludzi. Tymczasem Mikael angażuje się dzięki koledze z pracy w sprawę traffickingu, co przykuwa uwagę Lisbeth, która przecież nie odpuści tematu znęcania się nad kobietami. W wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności Salander zostaje oskarżona o ciężkie przestępstwo i jest ścigana przez policję, w tym kolejnych mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet. Blomkvist oczywiście nie wierzy w winę koleżanki i rozpoczyna własne śledztwo. No więc pościg za Lisbeth zaczyna się dopiero w połowie tej książki, a do tego momentu poznajemy sytuację i tempo jest niespieszne. Ta część książki jest bardzo dobra i niezwykle interesująca, a czytelnik z zainteresowaniem oczekuje, aż zaczną dziać się złe rzeczy. No a kiedy zaczynają… poziom bardzo spada. I żeby było jasne - nie mam problemów z wyjawieniem tożsamości antagonisty, bo to jest akurat całkiem dobry zwrot akcji, nawet jeśli troszeczkę głupawy. Ta fabuła ma inny problem, otóż ona składa się z ciągłych przypadkowych spotkań. Stieg Larsson ewidentnie nie umiał wymyślić powodów, dla których poszczególni bohaterowie mieliby na siebie wpaść, więc ci po prostu się spotykają w mieście. I to się dzieje tyle razy, że w końcu człowiek zaczyna się denerwować. No i to okropne zakończenie! Pod sam koniec książki Lisbeth znajduje się w sytuacji ekstremalnej, ale ponieważ jest kobietą-petardą, wszystko praktycznie sama rozwiązuje jedynie z drobną pomocą Mikaela. Autor zdecydowanie przegiął.

    Po tej książce mam wrażenie, że cały cykl nie powinien nazywać się Millennium, a raczej Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet, bo akurat ten motyw jest w Dziewczynie, która igrała z ogniem zrealizowany perfekcyjnie. Momentami źli faceci są portretowani trochę zbyt groteskowo negatywnie, ale za to bohaterowie pozytywni zawsze działają sprawiedliwie i dążą do porządku. I to jest wiarygodne oraz budujące.

    Trochę nie wiem, jaki wydać werdykt. Z jednej strony są te głupoty fabularne, ale z drugiej Dziewczyna, która igrała z ogniem to doskonale czytający się thrillero-kryminał, który rozwija bohaterkę… no właśnie. Bohaterkę, bo Mikaela jest niestety zdecydowanie za mało. Warto przeczytać, ale polecam trochę dystansu, bo ja jednak jestem rozczarowany. To nadal dobra książka, ale nie tak dobra, jak można było oczekiwać. A tych gazet to i tak nikt normalny nie czyta bezrefleksyjnie, także spokojnie!

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Billy Summers” - opowieść o zagubionym człowieku

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu