Sojusz, rozejm czy tam traktat wymusza wyłożenie „Okupu za Eraka”

    Chyba Johnowi Flanaganowi przypomniało się, że jego cykl nazywa się Rangers Apprentice, więc przydałby mu się jakiś uczeń. Niestety przy okazji Czarnoksiężnika z północy Will już zakończył szkolenie… to może zrobimy prequel? W końcu to jest taki świetny pomysł! Żeby było jasne - nie był! No ale dobra, sam fakt bycia prequelem nie sprawia przecież, że książka musi być słaba. Z drugiej strony ciężko przecież oczekiwać, żeby czytelnik się w takiej sytuacji czymkolwiek przejmował.


    Halt i lady Pauline biorą ślub, jest wszystko fajnie, Will musi tańczyć, ale uroczystość zostaje zakłócona niespodziewanym pojawieniem się Skandianina Svengala. Okazuje się, że oberjarl Erak stwierdził, że siedzenie na dupie w stolicy jego kraju mu się nudzi, więc bierze topór, okręt i wyrusza na ostatnią wyprawę łupieżczą do dalekiej Arydii. Niestety ktoś ich wrobił, napad się nie udaje, a Erak trafia do niewoli. Podejrzewając, że w jego kraju może być zdrajca, Erak wysłał Svengala do Araulenu. Król Duncan zgadza się pożyczyć pieniądze by uwolnić oberjarla i wysyła córkę Cassandrę by negocjować warunki wypuszczenia Eraka. Razem z nią zostają wysłani załoga Skandian (bo Flanagan z jakiegoś powodu ich uwielbia i wciska do każdej cholernej części Zwiadowców) rycerz Horace, zwiadowcy Halt, Gilan oraz zwiadowczy czeladnik Will. Oczywiście po drodze okazuje się, że uwolnienie Eraka nie będzie takie proste. No i trzeba powiedzieć, że ta fabuła jest taka sobie. Nie ma co liczyć na jakieś zmiany w tym świecie. Ale problem nie polega na tym, że jest to prequel, a czytelnik obcuje z bohaterami, którzy nie mogą zginąć, a w każdym razie ja sądzę, że problem leży gdzieś indziej. Mam wrażenie, że John Flanagan po prostu nie chce, żeby jego świat się rozwijał. Mamy w Okupie za Eraka nową część świata - pustynną Arydię, widzimy koczownicze plemiona, ale nic z tego nie jest de facto oryginalne. Na bogów, przecież mieszkańcy Arydii posługują się innym alfabetem, ale mówią z jakiegoś powodu w tym samym języku, co Aralueńczycy. Dlaczego? Jaki to ma sens?


    Nie podoba mi się wprowadzenie to tej książki postaci Alyss. Może i musiała się pojawić, jednak rozwijanie wątku miłosnego między nią a Willem trochę (a raczej bardzo) nie spina się z tym, co widzieliśmy w Czarnoksiężniku z północy oraz Oblężeniu Macindaw. A tak w ogóle, to pod koniec książka już mocno nudzi i nie chce się już tego czytać. Bo Flanagan nie ma kompletnie nic ciekawego do zaoferowania, żadnych niespodzianek. Nie zaskakuje, nie przyciąga i w ogóle jest beznadziejnie. Po prostu przeciętnie. Jest ta książka napisana sprawnie, to prawda, jednak to nie wystarcza, gdy brak pomysłów. Nie mam pojęcia po co Okup za Eraka powstał. Może autor uznał, że głupio wyszło, iż nie pokazał pasowania Willa na pełnoprawnego zwiadowcę, ale do tego chyba nie trzeba było pisać całej książki, wystarczyłoby opowiadanie. Bo jasne, Will musi zmierzyć się tutaj z problemem, ale przecież w dwóch poprzednich częściach również tak było. I mam na koniec jeszcze jedno, ważne pytanie - dlaczego Flanagan znowu brata swoich bohaterów z wrogami? Czemu znowu pokazuje się w tej serii, że jednak ludzie źli (tutaj nie piraci i mordercy, a panowie niewolników) nie są źli, bo są fajni i przyjaźń i szacunek i chodźmy napić się pysznej kawy.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka