„Śmierć w kosmolocie” - prawdziwie dramatyczny gambit

    W przypadku, gdy przychodzi mi napisać recenzję książki tak krótkiej jak Śmierć w kosmolocie, zawsze zastanawiam się nad tym, co napisać. Czy może wypełnić początek refleksją nad pisaniem recenzji niezbyt długich powieści? W końcu to zawsze sprawi, że recenzja staje się (przynajmniej wizualnie) dłuższa.  Problem jest większy, ponieważ Śmierć w kosmolocie nie jest ani jakoś szczególnie dobra, ani słaba. Także co można o takiej książce napisać? I tak pewnie jej, mój czytelniku, nie przeczytasz. Jeśli obraziły cię tak brutalne słowa, to bardzo przepraszam, ale takie jest moje zdanie. A teraz zabierzmy się w końcu do omawiania sensu stricto książki Jerzego Grundkowskiego.


    Bohaterami tej powieści jest dwóch kosmonautów - nawigator Calen oraz komandor Vincent, którzy przemierzają w swoim kosmolocie pustkę. Zwykły lot, nic ciekawego nie ma prawa się wydarzyć. Ale czy na pewno? No właśnie nie, ponieważ w pewnym momencie Calen stwierdza, że Vincent oszalał i dybie na jego życie. Ten wniosek wysnuł z w miarę racjonalnych (przynajmniej jego zdaniem) przesłanek, jest pewny swego i ma zamiar jakoś zapobiec katastrofie. Na tym polega cała powieść - obserwujemy desperackie działania nawigatora, który z każdą chwilą jest coraz bardziej sfrustrowany.


    Niestety książka w ogóle nie potrafi zaskoczyć. Nie uważam tego za spoiler, więc powiem od razu - nie, Vincent nie oszalał i nie dybał na życie towarzysza. Jeśli ktoś sobie cokolwiek ubzdurał, to był to właśnie Calen, chociaż tego akurat nie wiemy na pewno. Natomiast bardzo podobał mi się ten motyw z szachowymi rozgrywkami, które Vincent zawsze wygrywa - Calen niczego się nie nauczył i kiedy już miał pewność, że ograł komandora tym razem w samym życiu, przeżył kolejną porażkę.


    Jednak największym problemem Śmierci w kosmolocie jest narrator. Otóż Grundkowski, pewnie żebyśmy nie potrafili się zbytnio zdystansować od świata przedstawionego, zastosował narrację pierwszoosobową i przez prawie całą powieść obserwujemy jak nasz Calen przedstawia swój proces myślowy. Ja mam pytanie - zważywszy na samo zakończenie, kiedy bohater miał okazję opowiedzieć lub spisać tę relację? Ktoś może teraz powiedzieć - ale zaraz, przecież zakończenie było w miarę otwarte, nie wiemy, czy bohater umarł. No nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ książka nazywa się Śmierć w kosmolocie, więc jeśli traktować tytuł dosłownie, to ktoś musiał zginąć, no nie ma innej opcji. I tak, przez moment autor stosuje narrację trzecioosobową, ale tylko w celu utwierdzenia czytelnika w tym, że Calen naprawdę oszalał. Jakbym już tego nie wiedział.


    Jeśli chodzi o sam styl Grundkowskiego, to jest w porządku. Czyta się to szybko, sprawnie, wszystko jest zrozumiałe. W niczym się ta książka nie wyróżnia. Przez to ciężko mi powiedzieć, żebym ją polubił. Uważam także, że finał jest trochę naciągany. Serio Calen wziął mniej, mimo iż mógł więcej? Może nie mógł, ale tego autor już nam nie zdradził.


    Czy polecam Śmierć w kosmolocie Jerzego Grundkowskiego? Cóż, nie jest to, jak już wspomniałem, książka ani zła, ani dobra. Jest średnia oraz zbyt krótka, żeby miała dużą szansę stać się w twoich oczach dziełem wybitnym. Z drugiej strony, jeśli szukasz literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej, to będzie to pozycja idealna. W sam raz na chwilę relaksu, bez żadnych literackich uniesień, po prostu żeby zmarnować trochę czasu.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka