„Pachnidło”, historia czystej obsesji

    W pewnym momencie każdy trafia na książkę, którą można określić jako elektryzującą. Książkę, która porywa czytelnika całkowicie, angażuje wszystkie jego zmysły i przenika do najgłębiej ukrytych pod warstwami gombrowiczowskich gęb obsesji. Książkę, która po prostu hipnotyzuje. I właśnie taką powieścią jest Pachnidło.


    W największym brudzie XVIII-wiecznego Paryża (wokół którego wcale nie kręcą się prezentowane wydarzenia!) rodzi się przerażający pomiot, chłopczyk porzucony przez matkę, Jean-Baptiste Grenouille. Jest on człowiekiem niezwykłym i wzbudza przez to przerażenie u każdego, kto musi się nim zajmować. Bowiem z Grenouillem jest coś bardzo nie tak - nie wydziela on żadnego zapachu. Natomiast sam ma zmysł powonienia absolutny, na poziomie nieosiągalnym dla nikogo innego. Oczywistym jest więc to, że z biegiem czasu nasz protagonista będzie skłaniał się ku perfumerii oraz stworzenia zapachu idealnego - zapachu dziewicy. A żeby osiągnąć ten cel, posunie się do wszystkiego. Fabuła nie jest skomplikowana i toczy się w bardzo staroświecki sposób, co wynika ze stylu i narracji autora. Mianowicie Pachnidło czyta się trochę jak powieść XIX-wieczną i dzięki temu w czytelnika uderzają pewne obrazy, o których powiem później. Warto też zauważyć, że Süskind naprawdę szczędzi dialogów, co jeszcze bardziej potęguje to wrażenie przeniesienia gdzieś w odległą przeszłość. A przecież książka ukazała się w latach 80. XX wieku!


    Z jednej strony można byłoby się spodziewać pewnego stonowania, ale Pachnidło nie oszczędza czytelnika. Naprawdę rozumiem ludzi, którzy zarzucają mu bycie książką po prostu momentami obrzydliwą i niemożliwą do przeczytania, aczkolwiek sam uważam, że te opinie są trochę na wyrost. Bo to miało tak szokować, to właśnie ten kontrast ze stylem, który proponuje Süskind robi tak ogromne wrażenie. Są w Pachnidle momenty naprawdę straszne (już sam początek uderza czytającego w pysk), a zakończenie jest zwyczajnie przerażające.


    Co do bohaterów, to oczywiście na pierwszym planie jest Jean-Baptiste, a reszta postaci jest zepchnięta na margines. Można byłoby uznać to za wadę, ale taki zabieg służy historii. Bowiem Grenouille nie zważa na ludzi i czytelnik też nie ma się za bardzo nad nimi pochylać, tylko w takim wymiarze, w jakim jest to potrzebne dla dalszego prowadzenia fabuły. Aczkolwiek warto zwrócić uwagę na świetne przemyślenia pewnego starszego mężczyzny, która narzeka, jak to kiedyś było dobrze, a teraz te nowości, bo ludzie szukają odpowiedzi na pytania, zamiast uwierzyć, że odpowiedzią na wszystko jest Bóg.


    A co jest najważniejsze w Pachnidle? To, co najważniejsze jest dla protagonisty - zapach. Grenouille jest jednostką jedyną w swoim rodzaju. I właśnie chyba to przeraża w tej książce najbardziej. Może sam pomysł wyjściowy nie wydaje się zbyt interesujący, ale kiedy widzimy, że Jan jest praktycznie niewidzialny, bo przez brak woni nikt na niego nie zwraca uwagi, to możemy spodziewać się, jak powieść musi się zakończyć. A zakończenie i tak przerasta wszelkie możliwe oczekiwania.


    Muszę zaznaczyć, że Pachnidło uderza w rejony bardzo bliskie moim własnym zainteresowaniom literackim. Ta książka jest straszna i piękna, jest odpychająca i przyciągająca, a miłość do niej przychodzi znienacka i rzuca się na czytelnika z obsesją na twarzy. Cóż mogę więcej dodać, Pachnidło naprawdę ma szansę stać się w twoich oczach jedną z najwybitniejszych powieści literatury światowej.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka