„Kubuś Puchatek” o bardzo małym rozumku, ale wielkim doświadczeniu

W przypadku dzieła Alana Alexandra Milne’a jestem w stanie, wbrew pozorom, podejść do niego z czystą głową. W dzieciństwie nigdy nie miałem za dużo do czynienia z
Kubusiem Puchatkiem w jakiejkolwiek formie, a jeśli już miałbym coś wspominać, to raczej lekturę kontynuacji, która była moją pierwszą stycznością z prozą Milne’a, jako iż nie wiedziałem, że to kontynuacja. Bywa. A z dzisiejszej perspektywy ciekawie jest czytać tę książkę, bo ja bym nigdy nie pomyślał, że takiego Tygrysa go tu nie będzie. Przy okazji dostajemy też całą historię rodzinnego konfliktu, ale może w to nie wchodźmy. Przygnębiające zakończenie pierwszego akapitu, także może przejdźmy do czegoś przyjemniejszego.

Można powiedzieć, że książka jest poprowadzona w narracji drugoosobowej, a przynajmniej pierwszy i ostatni rozdział takie są. Autor i narrator ma syna Christophera Robina (Krzysia - jestem pod wrażeniem tego doskonałego, wybitnie oddającego sens oryginału tłumaczenia), który z kolei ma zabawkę Kubusia Puchatka. Christopher chce, żeby mu opowiadać jakieś historyjki, więc narrator mu zaczyna coś tam wymyślać - piękny, prosty świat, w którym jego syn żyje w pobliżu wielkiego lasu razem z inteligentnymi zwierzętami. Oprócz Kubusia Puchatka są tam Prosiaczek, Sowa Przemądrzała, osioł Kłapouchy, Królik, krewni-i-znajomi Królika a nawet rodzina imigrantów - Kangurzyca i Maleństwo, których tłumaczenie chyba najbardziej skrzywdziło, bo niestety kompletnie zatraciło lenistwo autora, któremu najwidoczniej naprawdę nie chciało się wymyślić imion, więc zapodał synowi Kanga oraz Roo. Chyba, że to jednak syn Milne’a tak nazwał te zwierzątka. Nie ma w tej książce jednej głównej fabuły, mamy natomiast poszczególne historie, w ramach których poznajemy poszczególne zwierzęta, traktowane dość protekcjonalnie przez Christophera. Jednak można mu to wybaczyć, w końcu jest dzieckiem. I tak, interesuje się bronią. Takie czasy.

Historie nie są aż tak istotne. Wystarczy napisać, że pozostają urocze i zabawne. Naprawdę, Kubuś Puchatek jest bardzo śmieszną książką, zastanawiam się nawet, czy lepiej nie będą się na niej bawić dorośli. A obok tego są też doskonałe dialogi. Bohaterowie dzieła Milne’a może i są głupiutcy, jednak zdecydowanie nie brakuje im mądrości życiowej. Nie tylko Puchatek ma okazję wykazać się mądrością, ale również Królik, Sowa czy Prosiaczek dają do zrozumienia, że mają w główkach więcej, niż można byłoby przypuszczać na pierwszy rzut oka. I to właśnie w takich momentach ta książka błyszczy. Poza tym warto pamiętać, że konwencja jest taka, że to ojciec opowiada bajkę dziecku. I sądzę, że momentami może mu się trochę nie chcieć. Dlatego właśnie te zwierzęta często opowiadają jakieś kompletne kocopoły, prowadzą rozmowy o niczym, gadają dla samego gadania, by tylko zająć czymś czas. Są to takie pseudo-mądrości wymyślone na poczekaniu i jako takie sprawdzają się doskonale.

Na koniec warto zauważyć, iż w przeciwieństwie do pewnych dzieł skierowanych do małych dzieci, Milne traktuje swojego czytelnika poważnie. Kubuś Puchatek jest skierowany do czytelnika w każdym wieku i stanowi klasykę literatury dziecięcej. Jeśli ktoś ci to czytał w dzieciństwie, to gorąco zachęcam do powrotu. Jakiemuś bachorowi też można przeczytać, raczej powinien zrozumieć. A jak nie zrozumie, to może warto się zastanowić nad swoim życiem. Ewentualnie zawsze można założyć, że samemu opowiada się lepsze historie niż Milne i może nawet okaże się to prawdą. Ale żeby nie było niejasności - nie obrażam nikogo, komu się ta książka nie spodoba. Po prostu nie rozumiem takich smutnych ludzi (emoji smutek).

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Oby był to dobry „Omen”

„Nie oddam dzieci!”, ale zająć to się nimi nie zajmę!

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)