Na horyzoncie kolejny, piękny dom, czyli „Przystań Julii”

    W magicznym świecie Katarzyny Michalak wszystko się zdarzyć może! Bułki się niestety same nie smarują, a szkoda. W sumie chciałbym przeczytać książkę pani Kasi w stylu starych filmów animowanych o księżniczkach. I nie chodzi mi tu o zwierzęta, a o magiczne przedmioty. No bo zdarzyło się tej autorce machnąć cykl fantasy, ale… poza tym cały czas męczy ona ten sam gatunek. A przechodząc do sedna, zabierzmy się za Przystań Julii, ostatnią część trylogii kwiatowej. Już nie mogę się doczekać!


    Julia wyjechała w Bieszczady, do domku na zadupiu, bo czemu nie. Także książka zaczyna się jak prawie każda inna powieść Katarzyny Michalak, a dalej nie jest lepiej. Julia poznaje pięknego sąsiada, wredną sucz (bo pewnie w każdej książce Michalak musi taka być), wysyła też wiadomość chłopakowi, którego lata temu rzuciła, odsyłając mu pocztą pierścionek zaręczynowy. Chłopak przyjeżdża i już są razem. Dokładnie. Jednak spokojnie, pani Kasia nie zapomniała o tych pozostałych bohaterkach, nawet jeśli czytelnik mógł o nich zapomnieć, bo przecież ciężko, żeby komukolwiek został w głowie ten tłum takich samych charakterów. Drugi wątek jest oczywiście związany z Kamilą, Gosią i Łukaszem, którzy mają te swoje losy. Łukaszowi i Kamili grożą korporacje farmaceutyczne (czy coś), a Gosia ma po raz kurwa kolejny ten sam wątek. No i tutaj pojawia się problem Przystani Julii. W tym momencie ktoś złośliwy pewnie zauważyłby, że owym problemem są te koszmarnie zrealizowane wątki, ale nie. Otóż największą bolączką tej powieści jest tytuł. Można byłoby przypuszczać, że główną bohaterką będzie Julia, ale nie, raczej jest nim Łukasz. Wątek Julii jest… no w sumie to go nie ma. Kobieta jedzie w Bieszczady, a tam wszystko jej się udaje. Tyle. Natomiast Łukaszowi pani Kasia przygotowała iście sensacyjny, głupi wątek, ale przynajmniej coś przygotowała. Cała powieść kończy się kuriozalnym (bo inaczej się tego nie da nazwać) wprowadzeniem trzech nowych postaci, które tak sprawnie wpadają w michalakowe schematy, że nie wierzę, że autorka robi to nieświadomie. Michalak celowo konstruuje te książki za każdym razem tak samo, nie ma innej opcji.


    Każdy rozdział rozpoczyna się opisem kwiatu i momentami autorka nieźle z nimi popłynęła - dowiemy się, że jeden kwiat sprawi, iż człowiek zapomni swoją przeszłość, a inny wyleczy depresję. Skoro już o tym mowa, to posiadanie dziecka też tak działa. Swoją drogą wątki sensacyjne naprawdę mnie bawią. Bohaterowie z dupska wpadają na pomysł, że jeden bohater może żyć, a pogróżki bandziorów są przecież kompletnie bez pokrycia, bo nie widzimy ani jednego momentu, w którym widać byłoby ich działanie. To się dzieje dopiero na końcu, gdy zagrożenie zostało już zażegnane.


    Chyba nie ma sensu znowu pisać o tym, że bohaterowie nie zachowują się jak dorośli ludzie, a jak jakaś osobliwa fantazja. No cóż. Jedyną zaletą Przystani Julii jest to, że czyta się ją bardzo szybko. Jestem też pod wrażeniem, że biorąc pod uwagę znikomą treść, udało się zapełnić te wszystkie strony. Ja naprawdę nie wiem, skąd te trzysta stron. Należy tylko pogratulować Michalak umiejętności sprzedania siebie. Natomiast nie rozumiem, czemu pani Kasia nie spróbuje zrobić czegoś nowego. Widziałbym to tak - inny gatunek, ale bez żadnych wątków romantycznych. Także nie polecam.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka