„Hot Sleep” w zupełnie nowej, czystej rzeczywistości

    Kiedy na książce wydawca pisze, że oto trzymam w dłoniach świetną pozycję z gatunku science fiction autorstwa najgorętszego odkrycia danej dekady, no to książka nie może być zła, czyż nie? Taki opis zachęca. Ach nie, zaraz, to nie zachęca, bo przecież jest on tylko reklamą, a żaden wydawca nie napisałby w blurbie, że książka jest słaba. W końcu jak wszyscy dobrze wiemy, najlepiej o dziele świadczą jakieś wyrwane z recenzji słowa w stylu „olśniewający”, „wspaniały” czy też „doskonały”. Takich przymiotników nie znalazłem na okładce Hot Sleep Orsona Scotta Carda, jednak moim zdaniem zawsze należy się strzec, jeżeli ktoś ci na książce poleca daną książkę. Ale może piszę teraz kompletne bzdury, nie wiem. Chciałbym też zaznaczyć, że nie czytałem zbioru opowiadań Capitol, ale nie czuję się winnym. Zresztą chyba wszystko zrozumiałem, więc zakładam, że Card nie byłby na mnie zły, że burzę tu jakąś kolejność czytania.


    Jazz Worthing jest młodym, dwunastoletnim, zdolnym chłopcem, mieszkającym z kochającą matką na stołecznej planecie Imperium. No ale problem jest taki, że jest zdecydowanie zbyt zdolny jak na możliwości, jako iż okazuje się być telepatą, a za ujawnienie tej zdolności w Imperium karzą śmiercią. Niestety nauczyciele Jazza go przechytrzyli na testach, także chłopak ucieka i trafia pod opiekę (czy jak to tam można nazwać) Abnera Doona, który wkręca go w bycie pilotem, a potem dzieją się inne, już tak zwane właściwe rzeczy, związane z kolonią oraz rzeźbieniem człowieka. Jeśli czytałeś inne (czyli w tym wypadku późniejsze) powieści Carda, to pewnie wiesz czego się spodziewać. A dla tych, którzy tego nie zrobili, zapodam w skrócie - ten pisarz bardzo lubi poruszać wielkie tematy, które czasami go przerastają. W tym wypadku „wielkie” oznacza zarówno wielkie pytania zadawane przez twórczość science fiction jak i wielkie w swojej skali. No i tutaj pojawia się podstawowy problem Hot Sleep - otóż ta książka jest za krótka jak na poruszane tematy. Już nawet nie czasami, ale często Card przechodzi z tematu na temat, przez co w ogóle nie miałem okazji na wczucie się w przedstawioną historię.


    Jednak pomijając już wszystko, to po prostu nie wczułem się w Hot Sleep. No i tutaj pojawia się mój problem z samym sobą. Co mi ze stylu Orsona Scotta Carda, co mi z jego wrażliwości z opisywania ludzi, co w mi z sympatii, jaką mam do twórczości tego typa (no bo to nie jest moje pierwsze z nim spotkanie), skoro po prostu się nie zainteresowałem opowieścią o Worthingu. No i tak generalnie uważam, że rozciąganie historii na większą liczbę bohaterów oraz lokacji idzie Cardowi trochę średnio. Może gdyby się skusił na mniejszą skalę, efekt byłby lepszy. Życzę mu tego.


    Ostatecznie Hot Sleep jest bardzo ciekawą pozycją dla fanów Orsona Scotta Carda i jeśli jesteś wielkim entuzjastą jego twórczości (jak ja), to pewnie z chęcią przytulisz się do tego wytworu jego wyobraźni. Polecam przynajmniej zerknąć. Natomiast jeśli nigdy nic od tego pisarza nie czytałeś, to Hot Sleep chyba nie będzie dobrym miejscem, żeby zacząć. Polecam sięgnąć po jakąś późniejszą powieść. Może za dużo w tej recenzji było odniesień do tego, czego nie było w momencie premierowania Hot Sleep, ale trudno mi było w tym przypadku udawać, że nie mam pojęcia o autorze recenzowanej powieści.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka