„W imię miłości” kolejnym tak zwanym wyciskaczem łez

    Powieść Katarzyny Michalak to prawie zawsze emocjonująca, pełna obsesji i wrażeń przygoda w nieznane, chociaż chyba nie w takim rozumieniu jak by tego chciała sama autorka. Jednak jeśli i tak dostajemy ciekawe doświadczenie, to pani Kasia nie powinna być niezadowolona. W imię miłości, mimo iż jest drugą częścią jabłoniowej trylogii, można czytać niezależnie od Wiśniowego Dworku, co pewnie ucieszy nikogo. Ktoś by jeszcze oskarżył mnie o to, że komukolwiek odradzam lekturę książek mistrzyni Katarzyny, a to byłaby dla mnie okropna potwarz.


    Na Jabłoniowe Wzgórze przybywa młodziutka Ania Kraska. Sama przemierzyła Polskę trzema pociągami, by błagać swojego dziadka o dach nad głową. A wynika to z tego, iż mama Ani ma raka i praktycznie już umiera, więc biednym dzieckiem nie ma kto się zająć. Oczywiście dziadek - o szlachetnym imieniu Edward - jest początkowo zimnym draniem, ale kiedy dowiaduje się, że jego córka jest nieuleczalnie chora, od razu pędzi jej na ratunek. Mamy także dużo innych postaci - stajennego Neda, którego łączy z Anią sekretna więź, bratanica Edwarda Marlena, czyli w tym wypadku rozpieszczony bachor, wścibska, ale szlachetna dziennikarka Weronika (która później okazuje się być autorką tej historii, czyli wcieleniem samej Katarzyny Michalak, która tam była, miód i wino piła, a co widziała, to w księgach umieściła) i pozostałe, równie jednowymiarowe postaci. W każdym razie sednem książki jest wątek nowotworu Małgorzaty, mamy Ani. Bohaterowie będą starali się coś z tym zrobić, równocześnie starając się zapewnić Ance nowy, ciepły (pełen miłości) dom. I choć fabuła jest bardzo prosta i idzie najprostszym możliwym torem, to nie ona jest problemem W imię miłości.


    Problemem jest, jak zwykle u Michalak, kreacja bohaterów. Są to osoby kompletnie odpychające. Najśmieszniejsze jest to, że autorka co chwila wciska w usta lub do głów bohaterów kwestie typu - nie mi cię oceniać. No fajnie, ale co z tego, skoro sama narratorka już tych ocen jak najbardziej dokonuje. Oczywiście nie ma tu miejsca na subtelności - wszyscy są albo ekstremalnie szlachetni (nawet jeśli cechują się brudną przeszłością i co chwila klną, nie wierząc w okrucieństwo świata, czyli widać nigdy nie zetknęli się z prawdziwym życiem), albo na wskroś zepsuci. Marlena to w ogóle jakaś chora fantazja, jest pokazana w kontraście do Ani, która to jest taka zaradna, w wieku dziesięciu lat koresponduje z lekarzami z całego świata, prowadzi sklep internetowy z książkami, ale ma przy tym wręcz irytująco naiwne spojrzenie na świat. Za to nasza Lena wszystkim robi na złość, rozsyła po internecie zdjęcie przytulających się ludzi, które zdobywa rozgłos z jakiegoś powodu (nie wiem, czemu), kradnie dowody tożsamości i kłamie, że była molestowana. Przepraszam za zdradzanie fabuły, ale to jest po prostu głupie. Po co to było? Z wątku Marleny nic nie wynika, bohaterowie tylko utwierdzają się w przekonaniu, że niektórzy są po prostu źli. Marlena nie dostaje więc od autorki szansy na rozgrzeszenie czy zrozumienie, na końcu staje się „nawiedzoną anielicą”, bo zamiast cieszyć się, że dziewczyna nie jest już okrutna, to oczywiście trzeba się z niej trochę pośmiać. No i muszę powiedzieć, że nie mam pojęcia czemu Ned i Weronika nie mogli się od razu związać. Książka nie podała mi żadnego powodu, trzeba było najwidoczniej poczekać osiem lat.


    W imię miłości jest powieścią głupią, ale głupią w najlepszy możliwy sposób. Ja podczas lektury świetnie się bawiłem i jeśli szukasz ironicznie zabawnej książki, czystej rozrywki, to ta książka powinna cię zadowolić.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka