Królowa „Carrie” - bo krew jest życiem i śmiercią

    Mógłbym teraz stwierdzić, że skoro Carrie to debiut powieściowy Stephena Kinga, to należałoby ją jakoś szczególnie traktować, ale nie ma takiej potrzeby, bowiem ta książka jest dokładnie tym, co chciałby dostać entuzjasta twórczości tego autora.

    Carrie White jest bardzo nieszczęśliwą dziewczyną, co wynika głównie z tego jaką osobą jest jej matka Margaret i jak była nasza protagonistka wychowywana (naturalizm zawsze miło widziany). W ciągłym strachu przed fundamentalistycznym wyobrażeniem chrześcijańskiego Boga, wręcz terroryzowana przez chore poglądy mamy, wyśmiewana przez rówieśników, bez znajomych, Carrie z pewnością może uważać się za osobę nieszczęśliwą. Jednak fanatyczna matka ma jeden powód, żeby chronić córkę przed grzechem - Carrie jest telekinetyczką o przerażającym potencjale, który już wkrótce zostanie uwolniony, gdy dziewczyna zostanie upokorzona na oczach całej szkoły. Książka oprócz opisywania na bieżąco wydarzeń prezentuje nam też fikcyjne artykuły czy fragmenty książek, krążących wokół tego, co stało się w sławetną Noc Zagłady. Jest z tym pewien problem, mianowicie książka w żaden sposób nie jest w stanie zaskoczyć i czytelnik doskonale wie co się wydarzy i Carrie może jedynie zaprezentować je w ciekawy sposób. A czy je tak prezentuje? Jak najbardziej, King sprawnie balansuje wątkami, przerzucając nas co chwila między różnymi bohaterami, dzięki czemu nabieramy szerokiej perspektywy, jednak nadal skupiając się przede wszystkim na Carrie. Dlatego trudno nam oceniać działania tej bohaterki i to jak zakończyła się jej historia. Powiem więcej - to niemożliwe.

    Jak już zaznaczyłem, skupiamy się głównie na Carrie, ale w powieści mamy okazję poznać też innych bohaterów i każdy (oprócz Sue) jest tak przerysowany jak tylko się da. Mamy księcia na białym koniu, mamy złego rycerza na czarnym koniu (w brudnym samochodzie), mamy szkolną diwę i jej gang, głupiego nauczyciela oraz dobrą, młodą nauczycielkę. Na tym tle wyróżnia się tylko mama Carrie i to dlatego, że ona jest tak przegięta, jak tylko się da. I to jak najbardziej działa, bo wiemy co doprowadziło ją do religijnego fanatyzmu. Co do samej Carrie - nie sposób jej nie polubić, nie da się jej nie współczuć.

    A teraz należy zadać sobie pytanie czy Carrie sprawdza się jako horror? Mimo, iż nie ma tu faktycznie strasznych momentów, to powiem, że jak najbardziej się sprawdza. W Carrie przeraża przede wszystkim Margaret i jej relacja z córką. Na mnie największe wrażenie zrobił gipsowy krzyż i wiszący na nim, przerażający Jezus. Dzięki zdradzeniu nam jak tragicznie książka się skończy, nastrój grozy cały czas narasta, a potem King prezentuje nam ogromną w swojej skali rzeź. Nie ma tu miejsca na subtelności, ale nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek się po tej książce tego spodziewał.

    Ale gdybym miał komukolwiek polecić Carrie to nie zrobiłbym tego, bo to niezły horror, czy po prostu sprawna historia. Krew - motyw krwi. Ta książka jest przede wszystkim historią o tym, jak tragiczne w skutkach może być zostawienie dziecka samemu sobie w okresie dojrzewania. Gdy pierwsze objawy dorastania stają się przyczyną konfliktów i nikt nie stara się sobie z nimi poradzić, one potrafią wrócić i zniszczyć nie tylko dziecko, ale też wszystkich wokół. I zdaję sobie sprawę, że książka nie jest z tym ani trochę subtelna, ale w tej historii to tylko pasuje. Tak więc polecam, dobra książka.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka