„Ostatni bastion Barta Dawesa” - roboty drogowe

    Nie cierpię, gdy zmienia się kompletnie tytuł tłumaczonego dzieła, ale w przypadku Ostatniego bastionu Barta Dawesa jestem w stanie to zrozumieć (chociaż naprawdę, dłuższego tytułu chyba się już nie dało wymyślić). No bo serio, ja nie zachęciłbym się do kupna książki, której tytuł brzmi Roboty drogowe, nawet jeśli jej autorem jest Stephen King. Tak czy inaczej przeczytałem i mogę powiedzieć, iż książka jest bardzo satysfakcjonująca.

    Barton Dawes nie jest najszczęśliwszym człowiekiem. Jego dom ma wkrótce zostać zburzony, bo przez teren, na którym stoi ma przebiegać nowy odcinek autostrady. Protagonista ma natomiast wiele wspomnień o zmarłym synu związanym z miejscem zamieszkania, więc nie chce się przeprowadzać. Dodatkowo zaniedbuje pracę i relacje z małżonką i w ostatecznie postanawia sam spróbować coś zmienić. A czy mu się to uda, czy też nie - to właśnie jest tematem książki. Przez prawie cały czas czytelnik obserwuje powolny proces załamywania się psychicznie Barta, by w końcówce otrzymać mocny finał. Opis zapowiadał mi coś w rodzaju Gry Geralda, gdzie bohaterka przez większość czasu przebywała w niebezpiecznej sytuacji i musiała się z niej wydostać. Natomiast Ostatni bastion… jest zupełnie inny i lektura przebiega w miarę spokojnie.

    Spotkałem się z opiniami, jakoby Dawes był okropnym, marudnym protagonistą. Nie zgadzam się z tym, bo to człowiek bardzo nieszczęśliwy, któremu nikt nie był w stanie, albo nawet nie chciał pomóc. Zdecydowanie można mówić o tym, że Barton oszalał. Jego cierpienia są przedstawione dokładnie, byłem w stanie uwierzyć w stany, w które niestety sam się wpędzał. To właśnie na nim skupia się cała fabuła, pozostali bohaterowie są tylko tłem, nie dowiadujemy się o nich zbyt dużo. Czy to dobrze? W tym wypadku jak najbardziej, bo książka nie pozwala się oderwać ewentualnymi życiorysami ludzi, którzy by czytelnika nie interesowali.

    Z początku bardzo się zniechęciłem do książki, bo zostałem nagle postawiony w sytuacji gdy gość gada do siebie, ale jednocześnie do kogoś innego, jakby miał dwie osobowości. To nie jest złe, ale zaraz potem pojawił się syn Barta i nie wiedziałem o co chodzi. Nie wiem też czy to kwestia tłumaczenia, ale moje wydanie jest specyficznie napisane. Mianowicie za każdym razem, gdy opisywana jest czynność protagonisty (np. „powiedział Bart”), to nigdy nie jest wymieniane jego imię, co może zmylić, szczególnie gdy bohater z kimś rozmawia i nie wiemy, czy to nadal mówi tamten człowiek, czy może znów Dawes.

    Powieść ma naprawdę gorzki wydźwięk i czyta się ją z wielką przykrością. Jest to krytyka korporacji, ale także rządu i wszelkiego monopolu. Tego, że w skali grupy ludzi mających tak ogromne zasięgi jak przedstawiciele jakiegokolwiek państwa, człowiek staje się jedynie meblem, który można bez większego kłopotu przesunąć. Z taką grupą nie można walczyć, nawet Barton Dawes zdobywając się na "walkę" przyjmuje postawę bierną, a jego ostateczny zryw nie jest żadną formą walki o swoje, bardziej desperackim zwróceniem uwagi na cały problem. Tak właśnie powinno się pisać o kłopotach trapiących współczesny świat, nie jak zrobił to Orzechowski w swoich Kobietach bez wstydu.

    Ostatni bastion Barta Dawesa to świetna książka, poruszająca ważny temat, robiąca to troszeczkę nachalnie, ale nie na tyle, żeby zirytować. Polecam zapoznanie się z nią, szczególnie że jest dość krótka i czytanie jej to sama przyjemność. Żadnych większych wad nie zauważono.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Billy Summers” - opowieść o zagubionym człowieku

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu