„Cujo” - skutecznie działające słowa na potwora

    Muszę przyznać, że podchodziłem do tej książki dość lekceważąco. Nie poświęciłem nawet chwili, żeby się zastanowić o czym Cujo będzie i co King będzie chciał powiedzieć czytelnikowi. Pewnie normalny horrorek. A teraz, już po lekturze, jestem bardzo zadowolony. Może nie zachwycony, ale jest naprawdę dobrze. Mimo tego warto sobie trochę pogadać jak wypadła powieść, bo mam wrażenie, że coś tutaj zdecydowanie nie wyszło.

    Cujo jest ogromnym bernardynem, który w pogoni za królikiem trafia do jamy, gdzie gryzie go nietoperz, zarażając wścieklizną. I choć początkowo jeszcze stara się powstrzymywać żądzę mordu, to ostatecznie zaczyna zabijać. Do walki z psem będzie musiała stanąć Donna Trenton, w obronie nie tylko swojego życia, ale także by uratować swojego syna. Oczywiście książka nie składa się jedynie z obserwowania chorego psa, mamy bowiem jeszcze dwa równie ważne (przynajmniej pozornie) wątki - rodziny Trentonów oraz Camberów, właścicieli Cujo. To pozwala autorowi żonglować wątkami obyczajowymi oraz horrorowymi, splatając ostatecznie dwa z nich w finale. Natomiast co do tego trzeciego, to on jest istotny i wyjaśnia jakim cudem dzieje się to co się dzieje, ale ostatecznie nie wydaje się niezbędny i mam wrażenie, że gdyby go wyciąć, niewiele by to zmieniło. Można byłoby tylko wspomnieć w jednym zdaniu, że Camberowie wyjechali gdzieś po coś. Oczywiście nie twierdzę, że losy rodzin nic nie dają, bo stanowią dobry kontrast dla elementów grozy. Natomiast mam problem z finałem. Jest on bardzo emocjonalny, ale zważywszy na to jak King starał się budować historię (na przykład mamy tutaj wypisane na kartce słowa na potwora, kompletnie niewykorzystane w fabule), to nie mam pojęcia co autor chciał osiągnąć. Myślę o tym już jakiś czas i nadal nie wpadłem na nic sensownego. Bo z jednej strony mamy dziecko, strachy spod łóżka i ratunek, zbliżający się z każdą sekundą, z drugiej dramaty rodzinne, do których zakończenie pasuje idealnie. Może to jakaś próba pokazania, że dziecięce strachy nie istnieją, ale to nie znaczy, że zło nie może nadejść z najmniej oczekiwanej strony? Jeśli tak, to można tylko przyklasnąć autorowi, tylko dlaczego się tego nie czuje w czasie lektury?

    Czy Cujo straszy? Tak i to całkiem dobrze. Z początku przedstawia się nam psa jako sympatycznego, uroczego, niezdolnego skrzywdzić jakiegokolwiek człowieka a potem następuje stopniowa przemiana. Pomagają w tym także fragmenty z perspektywy Cujo, gdzie autor pokazuje, że pies nie jest tylko potworem, ale także i ofiarą. W końcu pies to tak zwany najlepszy przyjaciel człowieka, a tutaj staje się zagrożeniem, złem, nawiedzającym miasteczko Castle Rock. A skoro już o tym mowa, to Cujo jest w pewien sposób kontynuacją Martwej strefy, ale nie trzeba znać tamtej książki, by w pełni cieszyć się historią o psie. Kiedy King chce nas przerazić, wychodzi mu to dobrze. Już na początku dostajemy nieźle wprowadzające w klimat potwory z szafy i zdaję sobie sprawę z tego, że to nie brzmi dobrze, ale działa. Najważniejsze, że czytelnikowi zależy na bohaterach (a nie ma przecież dużo miejsca na ich poznanie) i żal mu psa.

    Cujo to bardzo dobra książka. No, może nie jakaś wybitna, ale zdecydowanie jedna z lepszych Stephena Kinga. Jest tu dokładnie to, co można uwielbiać u tego autora i zdecydowanie polecam, nawet jeśli końcówka była zaskakująca w niesympatyczny sposób. Ale może to tylko ja jestem tak głupi, że nie zrozumiałem myśli Kinga.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Billy Summers” - opowieść o zagubionym człowieku

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu